Skip to main content
BlogPolityka

Kogo obchodzi Syria?

Dominik Balawender

Uniwersal.info

Magazyn Studentów Uniwersytetu Wrocławskiego

wpis gościnny

Kilka miesięcy temu w sieci opublikowano darmową grę, która umożliwia graczowi rozwiązanie konfliktu, który od niemal dwóch lat toczy się w Syrii i pochłonął już ponad 60 tys. ofiar. Twórcy gry postawili sobie za cel wierne oddanie sytuacji politycznej, militarnej i zależności dyplomatycznych (unikając przy tym epatowania krwią) oraz unaocznienie prostego, ale nie dla wszystkich oczywistego faktu – nie istnieje takie rozwiązanie konfliktu, które zadowalałoby wszystkie strony. Twórcy próbowali rozpowszechnić grę za pomocą AppStore, ale włodarze Apple uniemożliwi im to, nie chcąc zapewne psuć swym klientom samopoczucia faktem, że gdzieś na Bliskim Wschodzie trwa wojna domowa. Ta sytuacja doskonale oddaje stosunek świata do konfliktu w Syrii. Widać wyraźnie, że poza samymi Syryjczykami i grupkami działaczy na rzecz praw człowieka ten krwawy konflikt w istocie nikogo nie obchodzi, a mocarstwom nie należy na szybkim jego zakończeniu, bowiem lepsza płonąca, ale znana Syria Asada, niż Syria bez Asada, ale niekoniecznie z wygasłymi pożarami.

Bardzo wiele osób porównuje konflikt wewnętrzny w Syrii z rewolucją, która doprowadziła do upadku reżimu Kaddafiego w Libii. Oba państwa należą do tego samego kręgu kulturowego, w obu przypadkach walki wybuchły na fali „arabskich rewolucji” zapoczątkowanych przewrotami w Tunezji i Egipcie; w obu przypadkach podzielona wewnętrznie opozycja dąży(ła) do usunięcia przywódcy sprawującego dyktatorską władzę (Kaddafi objął ją w wyniku wojskowego zamachu stanu, Baszar Asad jest następcą poprzedniego prezydenta – swego ojca Hafiza). Dlaczego więc w przypadku libijskim państwa Zachodu zdecydowały się na zbrojne wsparcie powstańców, pomimo początkowego sprzeciwu ChRL i Rosji, natomiast w przypadku konfliktu syryjskiego ograniczają się jedynie do niewiele znaczących interwencji dyplomatycznych?

Perfidna kalkulacja

W najbardziej ogólnym sensie można znaleźć dwa powody: położenie i zasoby. Destabilizacja Libii mogła doprowadzić do zalewu Europy (zwłaszcza Włoch i Francji) uciekinierami z ogarniętego wojną państwa. Ponadto, długotrwałe walki w Libii oznaczać mogły zakręcenie kurka z libijską ropą, której znaczne ilości kupują Włosi i Francuzi. Przedłużający się konflikt mógł również ułatwić penetrację Libii komórkom terrorystycznym związanym z Al-Kaidą, które to mogłyby następnie infiltrować europejskie państwa śródziemnomorskie (z tego powodu Francja i Wielka Brytania podjęły interwencję w Mali; państwa Maghrebu są ostatnio najważniejszymi celami działalności islamskich grup terrorystycznych). Tymczasem Syria leży – mówiąc kolokwialnie – daleko, więc ryzyko masowego przypływu uchodźców wojennych do Europy jest niewielkie, zaś jej zasoby ropy naftowej nie są na tyle duże, aby miały stać się naczelnym powodem interwencji. Ponadto można wyciągnąć wniosek, iż dla najważniejszych państwowych aktorów na międzynarodowej scenie istotniejsze jest utrzymanie status quo w Syrii. Każde z państw ma jednak po temu inne przesłanki. W gruncie rzeczy Syria mało obchodzi świat. A jeżeli świat musi wybierać konieczność zaakceptowania jakiejś Syrii, to lepsza jest dlań Syria a’la Baszar Asad.

Stany Zjednoczone, Wielka Brytania oraz pozostałe regionalne mocarstwa zachodnie nie kochają Baszara Asada, ale trwanie jego reżimu stanowi gwarant pewnej stabilności w tej części świata. Dla Waszyngtonu i Londynu jest jasne, że upadek jego reżimu i przejęcie władzy przez ugrupowania opozycyjne, które łączy jedynie wrogość wobec dyktatora może oznaczać powolne staczanie się Syrii w kierunku jeszcze dłuższego konfliktu – tym razem między frakcjami antybaszarowskich powstańców. Pogłębiający się chaos może z kolei stanowić doskonałą okazję dla wspieranych przez Iran grup islamskich, aby próbować przejąć pełnię władzy w Damaszku i pchnąć Syrię w objęcia Teheranu. Islamska Syria jako sojusznik/wasal Iranu byłaby kolejnym krokiem Islamskiej Republiki na drodze ku roli regionalnego mocarstwa. Inną kwestią jest fakt, że dla reżimu ajatollahów w istocie każdy z najbardziej prawdopodobnych scenariuszy zakończenia konfliktu syryjskiego jest korzystny.

Przywódcy Islamskiej Republiki Iranu są bowiem bardzo pragmatyczni. Przez długie lata współpracowali z rządem Asada, najpierw na polu rozwoju broni jądrowej i chemicznej. Wspólnie zwalczali również kurdyjskie bojówki, które przez oba państwa uważane są za wrogów wewnętrznych. Jeżeli Baszar Asad upadnie, wówczas Teheran zrobi wszystko, aby proirańscy islamiści zdominowali rewolucyjny rząd. Jeżeli Asad przetrwa, wówczas ajatollahowie przejdą nad tym do porządku dziennego i będą kontynuować dotychczasowe relacje, nie oparte na wzajemnej miłości, ale pragmatycznych interesach obu stron. Na razie Teheran próbuje przejąć ładunek 50 ton paliwa uranowego, które jest pozostałością po zarzuconym przez Syryjczyków programie jądrowym. Przejęcie tych zasobów mogłoby przyczynić się do przyśpieszenia prac nad irańską bombą (aczkolwiek przeszkodami w jej opracowaniu nie są niewystarczające ilości pierwiastków rozszczepialnych i brak odpowiedniej technologii, ale zabójstwa naukowców i cyberataki organizowane przez izraelskie tajne służby).

Tartus… i wszystko jasne

Rosja i Ludowe Chiny wetowały projekty rezolucji RB ONZ potępiające reżim Asada za krwawe tłumienie wystąpień opozycji. Obu tym państwom szybkie rozwiązanie konfliktu w Syrii nie jest na rękę, ponieważ jego trwanie przedłuża rządy Baszara Asada, a to oznacza popyt dla chińskiej i rosyjskiej broni. Ponadto, upadek dyktatora może oznaczać konieczność rezygnacji Moskwy z utrzymywaniu bazy marynarki w Tartus – jedynego portu wojennego Rosji na Morzu Śródziemnym. Utrata tej bazy miałaby pewne znaczenie strategiczne, ale przede wszystkim prestiżowe – putinowska Rosja już jest mocarstwem w regionie, teraz czas na odbudowę światowej pozycji. Żądanie opuszczenia Tartus przez rosyjską flotę, które może sformułować zwycięska opozycja (wszakże Rosja to sojusznik znienawidzonego despoty, więc byłoby ono uzasadnione) oznacza blamaż Moskwy. Kreml nie może dopuścić do takiego obrotu sprawy, zwłaszcza, gdy na kwestie prestiżowe nakładają się ważne interesy ekonomiczne i militarne (Tartus to okno Rosji na Morze Śródziemne).

Jak się więc okazuje, świat ma problem z krwawą łaźnią, której co dzień doświadczają mieszkańcy Damaszku, Aleppo i innych syryjskich miast. Bez otwartego wsparcia ze strony Zachodu powstańcy w końcu ulegną. Zostaną pokonani w walce, ponieważ to reżim będzie w stanie wydać ostatnie rezerwy finansowe na chińską i rosyjską broń oraz żołd dla żołnierzy. Mogą też zostać zdyskredytowani politycznie, jeśli w obliczu rosnącej liczby ofiar część powstańczych liderów zdecyduje się na przyjęcie którejś z propozycji wspólnych negocjacji wysuwanych przez reżim. Dotychczasowe plany pokojowe przedstawiane przez Asada miały wyłącznie propagandowy charakter i w żaden sposób nie zapewniały opozycji realnego wpływu na rządzenie państwem. Gdy część liderów podejmie rozmowy, wówczas usankcjonują dalsze życie reżimu, który zwalczali. Można więc śmiało założyć, że obojętność świata wobec syryjskiej wojny oznacza de facto przyzwolenie na dalsze rządy Baszara Asada, okupione dalszymi ofiarami śmiertelnymi po obu wojujących stronach, a zwłaszcza wśród cywilów. Tyle tylko, że baasistowska Syria Asada to jedyna Syria, którą Zachód, Rosja, ChRL i do pewnego stopnia Iran są w stanie zaakceptować.