Skip to main content
Kategoria

Lifestyle

RICK I MORTY W CZASOPRZESTRZENI

Rick and Morty to amerykańska produkcja animowanego serialu, która zdobyła popularność w różnych częściach globu. Historia humorystycznych przygód dziadka i wnusia, ni to wysublimowana w formie, ni prostacka w przekazie. Serial został stworzony przez Justina Roilanda we współpracy z Danem Harmonem na potrzeby bloku programowego przeznaczonego dla widzów dorosłych o nazwie Adult Swim w sieci telewizji raczej dla dzieci, czyli znanego Cartoon Network. Dzisiaj spróbujemy zagłębić się w wielowymiarowy serial, którego piąty sezon ostatnio ukazał się w całości na jednej z platform telewizyjnych.

rickimorty.fandom.com

Produkcja ta w swoim zamiarze kierowana była do tzw. „dorosłych dzieci” szukających rozrywki po całym dniu korporacyjnej pracy. Co ciekawe, pierwotne plany serialowe miały opierać się na małej formule parodii filmu Powrót do przyszłości Roberta Zemeckisa. Właściwie z tych pierwowzorów bierze się nie tylko sposób wizualizacji głównych bohaterów serialu przypominających Marty’ego McFlya i Dr. Emmetta L. Browna wraz z wehikułem czasu, ale także silny wątek gatunkowy oparty na styku kina przygodowego, komediowego i fantastyczno-naukowego. Szczególnie kontekst popularnonaukowy, zdaje się stanowić interesujący punkt rozważań dotyczących przygód Ricka i Mortiego.

Projekt ten z jednostkowej parodii, przerodził się w autonomiczne dzieła popkultury, zaskarbiając sobie rzesze fanów, szczególnie po udostępnieniu serialu w serwisie VOD w 2016 roku, również w wersji polskojęzycznej. Same początki serialu sięgają jednak koncepcyjnie końcówki 2013, następnie dzięki popularności i przychylnym opiniom krytyków, zdecydowano się na stworzenie drugiego sezonu w 2015 roku.

Tendencja wzrostowa popularności po wkroczeniu na platformę streamingową zaowocowała kolejnymi sezonami, w których nie brak odniesień także do bieżących wydarzeń z rzeczywistości. Według rankingu seriali opublikowanej na Filmwebie Rick i Morty pozostaje ciągle w pierwszej dziesiątce.

Rick i Morty w czasoprzestrzeni. Celowo zdecydowałem się na to określenie czasu, ponieważ ta kategoria organizacji przedstawianych wydarzeń, stanowi jeden z kluczowych elementów porządkujących fabułę. My właściwie ciągle nawet nie tyle jesteśmy w bezimiennej czasoprzestrzeni, ile w dążności do poznania alternatywnych rzeczywistości w odmętach galaktyki. To sprawia jednocześnie, że wątków i koncepcji jest cała mnogość, a każdy odcinek oprócz Proustowskich poszukiwań straconego czasu, daje nam literacki strumień świadomości utkany z ironii i wartkiej akcji wydarzeń, udziwnień i popkulturowego gongoryzmu. Kwiecistość wątków scala nam dana przygoda i element zaznaczony w tytule wokół którego orbitalnie krążą inne elementy. Może to być kadź z kwasem, Prometeusz, wielkie pochłanianie, albo szmaragdowy obiekt pożądania. Nie można zapomnieć także o Ogórze Ricku, który znalazł swoich filozoficznych wielbicieli.

To chyba najbardziej ujmuje – koncept, do którego prowadzą różnorodne przygody alkoholika-naukowca Ricka Sancheza i jego wnuka Mortiego. Czasem pojawia się wraz z nimi siostra Ricka, Summer, rzadziej rodzice: Beth i quasi-nieudacznik Jerry. Szczególnie Rick jest postacią, która zdobywa serca widzów swoim słownym sarkazmem i ekscentryzmem. Wielowymiarowość i mnogość galaktyczna Ricków i Mortich, każe nam dodać, że główny z nich pochodzi z wymiaru C-137. Właściwie ta gra kontrastami jest kolejnym z elementów fabularnych, który pobudza odbiorcę, a zaznacza się to chociażby w postaci Mortiego, zblazowanego nastolatka, będącego przeciwieństwem Ricka.

Analizując kwestię gatunkowości tego serialu, o której już była mowa, warto dodać, że jest on w pełni niejednoznaczny a dany gatunek uzależniony jest od odcinka. Oczywiście są pewne elementy wspólne, dzięki którym stwierdzić możemy, że bliżej tej produkcji do komedii niż tragedii, jednak genologicznie można mówić zarówno o komedii pomyłek, jak i o produkcji pełnej akcji, przygody, wreszcie formy animowanej i przeznaczonej dla odbiorców starszych, powyżej szesnastego roku życia.

To, że analizujemy „kreskówkę”, stanowi bardzo często największy element zdziwienia w chwili gdy opowiadamy o przygodach Ricka i Mortiego. Trudno w tym sensie zwrócić uwagę na geniusz koncepcyjny twórców serialu, niejednorodność gatunkową, podpartą aktualnością prezentowanych wydarzeń. Bo ta pętla czasowa zaznaczona w przygodach głównych bohaterów serialu, jak i alkoholizm Ricka i rozchwianie emocjonalne Mortiego, pozwalają zapomnieć o bezsensie świata. W tym punkcie ważnym kontekstem staje się szeroko pojmowana teoria odzwierciedlenia, czyli mnogości wątków i odniesień zawartych w omawianym serialu.

To co w sposób najbardziej oczywisty zdaje się wynikać z takiego rozumienia, wypływa z aspektów naukowych i filozoficznych fabuły. Na takie spojrzenie naprowadza nas wiele kanałów w serwisie YouTube zajmujących się analizą popkultury. Jednym z nich jest Człowiek Absurdalny, który w swoim „filmowym szocie”, czyli szybko opracowanym temacie filozoficznym zwraca uwagę na zagadnienie prawdziwej odpowiedzialności i złej wiary w kontekście Ricka Sancheza, Jean-Paula Sartra i Nietzschego.

OGÓR RICK JAKO MANIFEST FILOZOFICZNY

Pikle. Odcinek o ogórze Ricku, zrobił prawdziwą rewolucję filozoficzną w Internecie. Trzeci odcinek, trzeciego sezonu, w trakcie którym Rick zamienia się w ogórka celem ograniczenia swojej wolności poprzez ograniczenie możliwości, aby uniknąć udziału w terapii rodzinnej. W kontekście filozoficznym- egzystencjalnym Sartre wskazuje tutaj na tzw. działanie w złej wierze.

A na dokładkę Nietzsche i jego „Gott ist tot” zwiastujące, że idea przestała być źródłem jakiegokolwiek kodeksu moralnego. Tutaj właściwie dojmuje relatywizm podsycony czarnym humorem w serialu, z którego rodzi się perspektywa nihilistyczna i romans fabularny z chaosem i bezsensem świata. W tej mnogości wymiarów gubi się bowiem indywidualizm jednostki, zacierają się wartości i idee, które nieustannie się w serialu dezaktualizują. Ujął to dobrze pomysłodawca serialu Dan Harmon w wywiadzie w ramach „The Search For Meaning” stwierdzając, że właśnie Rick and Morty stanowi w wolnym tłumaczeniu „odpowiedź na wszystkie bolączki istnienia”.

rickimorty.fandom.com

Innym wątkiem często podejmowanym w serialu jest ekologia. To dzięki przygodom Ricka i Mortiego dowiadujemy się chociażby o zaburzeniach biosfery, czy teorii gatunkowej, jak w odcinku z Frankensteinem. Zresztą serial doczekał się swoich poważnych analiz naukowych zawartych w książce Matta Brady’ego „The Science of Rick and Morty: Nienaukowy przewodnik po świecie nauki”, która pozwala nam rozwikłać poruszane tematy i wyjaśnić czasem bardzo hermetyczne nazewnictwo naukowe przeplatane ironią.

Nie bez przyczyny bardzo często można spotkać się zatem ze zgrywną opinią, że serial ten to bajka dla ludzi o wysokim IQ. Co stanowi jednak największy atut Ricka i Mortiego ? Że nawet po odrzuceniu wątków egzystencjalnych lub teorii naukowych, zostanie nam po prostu bardzo dobra produkcja rozrywkowa zaadresowana do każdego. Choć nie każdemu musi przypaść do gustu.

STO LAT PANIE TADEUSZU

Dokładnie 100 lat temu urodził się Tadeusz Różewicz. Obwieszczają to nagłówki, a słowa w publicznej przestrzeni – wydają się jakby napełnione dozą poetyckości. Takie okazje pozwalają podejrzeć nas samych przez dziurkę od klucza, oderwać się od tych wszystkich ważnych spraw, na chwilkę z dystansu spojrzeć na procesy świata, na człowieka, jego wrażliwość i psychikę, na naszą planetę.

Zmarł Tadeusz Różewicz | Artykuł | Culture.pl
Tadeusz Różewicz, fot. Elżbieta Lempp

Czego dowiedzieć się możemy dzisiaj z wszechstronnej twórczości Różewicza? Przede wszystkim pewnej dozy skromności, która przerasta tytuły i nagrody, a oprócz tego przyglądania się światu, jego kruchości oraz targającym niepokojom. Zawiera to w sobie studium nad człowiekiem doświadczonym dramatem II wojny światowej, nad jednostką tęskniącą za czułością w świecie zniszczonym, pozbawionym tego, co wypełnia nas ciepłem, beztroską, pokojem.

W twórczym dziele Różewicza, który estetycznie zmagał się z krzywdą i niepokojem XX wieku, wreszcie z duchową pustką, można stwierdzić, że ważną rolę odegrała niepewność oraz powiązana z nią tęsknota. Pokuśmy się na taką oś interpretacji, małą szufladkę w wielkiej szafie. Tutaj dwie refleksje. Pierwsza dotyczy istoty poezji, albo tworzenia zlepka słów. Swój zamysł nad tym co tworzy, określał mniej więcej tak: „Przez wiele lat pisałem wiersze. Czy tworzyłem poezję? Ciągle ta sprzeczność była we mnie obecna. Od roku 1945. Chciałem dotrzeć do poezji i od poezji uciec”. Oczywiście nadciągają słuszne aluzje do koncepcji filozoficznych Theodora Adorno i dojmującego stwierdzenia o barbarzyństwie pisania wierszy po Oświęcimiu.

CIĄGLE POMIĘDZY

Prof. Andrzej Skrendo w jednym z tomiszczy serii poświęconej historii i kulturze polskiej, pisze w sposób następujący: „Różewicz tęskni za tym, czego nigdy nie miał. Tęsknotę tę można nazwać metafizycznością jego twórczości. Jednocześnie występuje przeciw tym, którzy twierdzą, że mają to, czego mieć dziś nie sposób i odmawiają uznania, że także ich dzieło rozwija się w sytuacji osuwania się metafizycznego gruntu”. Przypominają się tutaj słowa zakończenia autotematycznego w swej dualnej naturze, napisanego dwuwersowo wiersza Kto jest poetą?: „poetą jest ten który odchodzi/ i ten który odejść nie może”. Fragment został wyryty na nagrobku Różewicza znajdującym się nieopodal osławionej Świątyni Wang w Karpaczu.

POZEJA W NASZYCH CZASACH?

Kolejna refleksja, być może najbardziej zaskakująca płynie z Różewiczowej słabości do Mickiewicza. Jakoś nie po drodze wydać by się mogło poetyce „ściśniętego gardła” z romantycznym mesjanizmem. Nomen omen w stulecie śmierci Mickiewicza, Różewicz pisze, „poezja Mickiewicza/ sto lat nas karmi/ ten sam chleb/ siłą uczucia rozmnożony”.  Na pierwszy rzut oka można uznać, że to retoryczne peany na cześć mistrza ponad miliony, w dodatku podsycone ewangelicznym nawiązaniem. Co prawda Różewicz przecież często odwoływał się do Biblii, jednak zwykle po to, żeby desakralizować rzeczywistość. W tym miejscu pojawia się jednak sentyment, światełko powracającej tęsknoty. Mickiewicz niesie w sobie wspomnienie dni przed tragedią i chaosem, niepodległościowe oczekiwanie, zamiast postapokaliptycznego nihilizmu, „śmierci poezji”. I nasz Różewicz wspominający: „Słuchając wierszy Mickiewicza, miałem łzy w oczach. A jednak będę twierdził, że poezji już nie ma. Poezja w naszych czasach? To wszystko jeden wielki błąd, omyłka”.

Trudno z czytelniczej perspektywy dotykając wrażliwości Różewicza zawartej w jego wierszach, w przeświadczeniu o mocy, wartości, pompatycznie nazwanej wielkości poety, przyjąć, że sam autor poezję nazywa „omyłką”. A z drugiej strony, tak wyraża się dzisiejszość, realizuje się niepokój w czasach pokoju. W wielu miejscach stwierdzał, że XX wiek przepełniony był nienawiścią, lecz XXI powinien być przepełniony miłością. Postawił nam jednak pewien warunek odczytywany z Listu do ludożerców:

Kochani ludożercy
Nie patrzcie wilkiem
Na człowieka
Który pyta o wolne miejsce
W przedziale kolejowym
Zrozumcie
Inni ludzie też mają
Dwie nogi i siedzenie

Kochani ludożercy
Poczekajcie chwilę
Nie depczcie słabszych
Nie zgrzytajcie zębami

Zrozumcie
Ludzi jest dużo
będzie jeszcze więcej
więc posuńcie się trochę
Ustąpcie

Kochani ludożercy
Nie wykupujcie wszystkich
Świec, sznurowadeł i makaronu
Nie mówcie odwróceni tyłem:
Ja mnie mój moje
Mój żołądek mój włos
Mój odcisk moje spodnie
Moja żona moje dzieci
Moje zdanie

Kochani ludożercy
Nie zjadajmy się
Dobrze
Bo nie zmartwychwstaniemy
Naprawdę

ZNANE-NIEZNANE. MODLITWA PAŃSKA A PRACUJĄCY SPOŁECZNIE

Tekst Modlitwy Pańskiej (Pater noster) wydaje się być niezmiennym towarzyszem duchowej drogi chrześcijaństwa poczynając od Jego początków ewangelicznych i momentu niejako przekazania go apostołom przez Chrystusa. Biorąc pod uwagę istotność tego tekstu dla rozwoju cywilizacji chrześcijańskiej, nie bez znaczenia pozostaje aspekt także społecznego rozpatrywania przyswajalności myśli i znaczeń zawartych w Modlitwie Pańskiej, określanej bardzo często przez Ojców Kościoła mianem swoistego wzoru modlitwy chrześcijańskiej.

Wlastimil Hofman | „Ojcze nasz”, lata 1951–1952
Wlastimil Hofman, Ojcze nasz

Wynika z tego bardzo czynna funkcja tej modlitwy w zakresie kształtowania kultury i życia publicznego, a szczególnie różnych tekstów towarzyszących. Najbardziej interesujące z nich wydają się przenikać literackie próby parafrazy tekstu Modlitwy Pańskiej.

Jak słusznie pisze w jednym ze swoich tekstów badacz i znawca tematu, autor pokaźnego zbioru „Ojcze nasz – nasz” prof. Jan A. Choroszy:

tradycja parafrazowania Pater noster sięga do antyku chrześcijańskiego (Juwenkus), bardzo żywo rozwijała się w średniowieczu, a od XVI wieku była i ciągle jest kultywowana w dwóch odmianach: poetyckiej (wierszowej) i pieśniowej (melicznej). W tym, pobożnym, nurcie europejskiej tradycji we wszystkich stosowanych formach (…) parafraza Modlitwy Pańskiej mieści się w ramach — by skorzystać ze współczesnego określenia — dozwolonego użytku: jest kontemplacją lub objaśnieniem, wiedzie do przeżycia i zrozumienia.

Mamy do czynienia zatem z ogromem tekstów wchodzących w obszar parafraz, których głównym celem było jeszcze głębsze „przeżycie i zrozumienie” modlitwy. Nie bez znaczenia zdaje się umieszczenie określonych poszukiwań w danym continuum czasowym, co otwiera na konteksty i odniesienia, a przez to bardziej szczegółowe zrozumienie całości. Jednym z przykładów literackich parafraz jest wiersz księdza Jana Zieji zatytułowany Ojcze nasz pracujących społecznie, który może okazać się bardzo ciekawym motywem dla przedstawienia Ojcze nasz w świetle codziennego trudu czasu z perspektywy postaci nietuzinkowej, którą w szerszym obiegu dało się poznać za sprawą filmu Zieja z 2020 roku.

Omawiany tekst znalazł się w pełnym czułości wydaniu Z głębokości… Antologia polskiej modlitwy poetyckiej, który zawiera w sobie zbiór wierszy przenikniętych sacrum w warstwie kruchej wyrażalności jednostkowego przeżywania oblicza transcendencji. Stanowią one owoc pewnej przekraczalności ludzkich wyobrażeń, które poszukują odpowiedniej formy oddania istoty rzeczy niezgłębionych i z głębokości wypływających, posługując się Psalmem 130. W takim doborze refleksyjnych modlitw poetyckich, znaleźć można właśnie parafrazę Pater noster, która wnika w znacznym stopniu w przestrzeń społecznej działalności i to właśnie ten aspekt stanowi pewnego rodzaju klucz interpretacyjny tego wiersza białego.   Tekst Jana Zieji otwiera się apostrofą skierowaną do Absolutu, którego określa jako „Stwórcę światów nieprzeliczonych”. Następnie pada pierwsza Ojcze naszowa fraza wstępna, która (tak jak i inne fragmenty modlitwy zawarte w tekście) zostaje oznaczona wielkimi literami. Można w tej pierwszej części zwrócić uwagę na pragnienie podmiotu związane z pewnym uwydatnieniem wszech miaru obecności Boga poprzez kategoryzację przestrzeni według podziału na to, co zewnętrzne (obserwowalne w świecie) oraz wewnętrzne (autorefleksja):

i wszelkiego stworzenia Panie,

KTÓRYŚ JEST W NIEBIE

i na ziemi, i na każdym miejscu,

i we mnie teraz…


zbiory własne, strona tytułowa

Pod względem cyzelowania języka, zwrócenie uwagi na intensyfikację Boskiej obecności następuje dzięki anaforycznemu użyciu spójnika „i”. Dzięki takiej konstrukcji tekst nabiera ponadto refleksyjnej płynności oraz docelowo wprowadza w to, co niepojęte do końca. Taka bowiem retoryczna konstatacja następuje po wielokropku (niepewność ukazana po wejściu w lirykę bezpośrednią, osobistą) na temat natury Najwyższego, która „wypełnia wszystko”. Kierując się tym przeświadczeniem, należy zwrócić właśnie na podłoże wejścia w obszar relacji człowieka z Bogiem poprzez aspekt społeczny. Tak odczytywane znaczenie modlitwy, w tym modlitwy poetyckiej podkreślał Benedykt XVI powołując się na usytuowanie pewnych przestrzeni (modlitwa a świat) z filozofii Wittgensteina:

W modlitwie, w każdej epoce dziejów, człowiek przygląda się sobie i swojemu położeniu w obliczu Boga, poczynając od Boga oraz w odniesieniu do Boga, i przekonuje się, że jest stworzeniem, które potrzebuje pomocy, nie jest w stanie samo doprowadzić do spełnienia swoją egzystencję oraz swoją nadzieję. Ludwig Wittgenstein, filozof, przypominał, że «modlić się znaczy poczuć, iż sens świata znajduje się poza światem».


Nie wchodząc do końca w polemikę teologiczną, myśl ta uświadamia nam ten modlitewny sposób przyglądania się położeniu człowieka względem tego, „który jest w niebie”. W pewnym sensie poprzez wersy Ojcze nasz pracujących społecznie pobrzmiewa konkretność użytego języka, w którym wyraźnie widać wynikowość, etapowość, być może także powtarzalność. Jest ona często związana z jasnym ukazaniem trwałości Boga i niestałości człowieka, tak jak w próbie wyrażenia zwrotu „święć się imię Twoje”, który nawiązuje dalej formą również do innej modlitwy  będącej elementem mszy świętej, czyli Hymnu anielskiego określanego także doksologią większą. Chodzi tutaj o fragment trzech wersów wyróżnionych anaforą „tylko Tyś jest” wraz z danym określeniem.

W dalszej części – posługując się terminem odkodowania – widzimy paralelę światów, które w królestwie Ojca dostrzegają źródło wartości społecznych, takich jak prawda, sprawiedliwość i miłość odnoszących się do rodziny, gromady, ale także narodu. Należy uwzględnić, że oprócz pierwszej strofy (a jest ich sześć), wszystkie pozostałe „otwierają się” od wyróżnionego fragmentu Modlitwy Pańskiej. Tutaj niejako zmienia się podmiot liryczny, który mówi w liczbie mnogiej „bo w naszych królestwach”. I właśnie zestawienie królestwa boskiego (źródło porządku) z ludzkim (w którym „jest nam za ciasno, duszno i krwawo”) w większym stopniu niż pierwszy fragment przybliża do motywu głosu homo religiosus „pracujących społecznie”. I ta konwencja pozostaje dalej, podnoszona w kwestii Bożej woli ukazanej jako „najświętsza i najsprawiedliwsza”, która wchodzi do miejsc „na ziemi” – tam gdzie Ojczyzna, sprawy codzienne w gospodarstwach domowych, miejscach pracy, a więc w przestrzeni warsztatów, fabryk i na roli.

Bodaj najbliższym określeniem zdają się echa przytoczonych za Ratzingerem słów Wittgensteina, które utożsamić można z poszukiwaniem określonego ładu i godności osoby ludzkiej w świecie. Odbywa się ono jednak w wyraźny sposób poprzez modlitwę, czyli nadzieję, że źródłem tej zmiany jest łaska pochodząca spoza tego świata. To właśnie ona powinna przynieść poprawę zastanego obrazu ziemskiej wędrówki, tak żeby Ojciec nas – osób pracujących społecznie sprawił:

aby już nie było wśród nas głodnych,

niedoodzianych i bezdomnych,

opuszczonych i krzywdzonych,

w ciemnocie i grzechu żyjących.

Tutaj kumuluje się ten ciężar trudu codziennego, w języku opisującym, emotywnym bardziej poprzez charakter retorycznych powtórzeń, wyliczeń i nagromadzeń bliskich formom homiletycznym, niźli wysublimowane metafory i porównania. Jest jednak pewien fragment, który wytrąca z oczywistości ukazania braku tego, co najpotrzebniejsze, paradoksalnie odnosząc się do „chleba powszedniego”. A wszystko to w tym zwrocie ludu do Boga „daj nam”, które następnie poprzez eliptyczne ominięcie czasownika przechodzi płynnie z relacji Bóg – lud, do tej człowiek dla człowieka:

a my sobie – bracia i siostry,

mimo przedziały gór, rzek i oceanów,

mimo różnice ras, wiar i języków.

Wydaje się zaskakiwać pewnego rodzaju wejście w taką refleksję, biorąc pod uwagę czas powstania tego tekstu opublikowanego pierwotnie w modlitewniku Z Chrystusem w drogę życia, który został wydany konspiracyjnie w Warszawie w 1943 roku. Moglibyśmy powiedzieć, że podejście niwelujące różnice pomiędzy ludźmi we wskazanych zakresach, mające charakter swoistej ekumeniczności, nie było wówczas tak bardzo popularne. Kolejna kwestia związana z czasem w kontekście, tym razem wojennego chaosu ukazuje zwrot w stronę teraźniejszości i przeżywania aktualności momentu, „daj nam dzisiaj”, „bo tylko dziś żyjemy”. Możemy podejrzewać, że w tamtym trudnym okresie wiara w sensie chrześcijańskiego paradygmatu miłości była poddawana próbie, a przebaczenie krzywd wykraczało poza wszelkie kategorie etyczne. I właśnie w takim momencie docierają słowa Modlitwy Pańskiej, która w tej parafrazie głośno woła:

JAKO I MY ODPUSZCZAMY

szczerze i wszystko…

NASZYM WINOWAJCOM

wszystkim…

A to prawdopodobnie w aspekcie społecznym zwyczajnie graniczy z cudem. Nie zmniejsza to jednak skali doniosłości tego głosu etycznego wymiaru odpuszczenia zła, oczywiście najpierw uderzając się w piersi własne, a potem przebaczając „wszystkim”. Nie pada przy tym żadne określenie, nie ma bezpośredniego określenia wroga, nieprzyjaciela, choć przecież o to, z historycznego i społecznego punktu widzenia, trudno nie było. Dalszym krokiem jest także ustrzeżenie przed pokusą czynienia zła w tzw. dobrym celu.

Twarze dialogu - ks. Jana Zieja | Niedziela.pl
Archiwum Archidiecezjalne Warszawskie

Na zakończenie można przejść do zestawienia słów wiersza Ojcze nasz pracujących społecznie z postacią księdza Jana Zieji. Był on wyraźnym świadkiem dramatów i zdarzeń XX- wieku, duchownym, działaczem społecznym, pisarzem, ponadto żołnierzem walczącym w I i II wojnie światowej, posługującym jako kapelan Szarych Szeregów, AK. Zieja to także uczestnik Powstania Warszawskiego, po wojnie działacz opozycji demokratycznej i współzałożyciel Komitetu Obrony Robotników i Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”. Został on zapamiętany jako człowiek wykraczający poza sztywne ramy określeń. Posługując się tytułem książki Jacka Moskwy na temat tej postaci, okrzyknięty mianem – Niewygodny prorok. Bez gloryfikacji, pewna doza prawdy na pewno w tym określeniu się znajduje, szczególnie w chwili gdy przytoczymy jeden z dialogów we wspomnianym na wstępie filmie z 2020 roku zatytułowanym Zieja, w którym w główną rolę wcielił się Andrzej Seweryn. Mianowice w trakcie przesłuchania komunistyczny oficer bezpieki pyta Zieję – „kto was namówił do działania na szkodę Polski Ludowej?” – na co ten z powagą odpowiada – „Jezus Chrystus. Z Nazaretu”.

Warto przytoczyć (w kontekście omawianego tekstu, szczególnie w wymiarze parafrazy Modlitwy Pańskiej i odpuszczenia winowajcom) fakt, że Zieja podczas walk jeszcze na froncie wojny polsko-bolszewickiej wyniósł z pola walki 23 rannych tłumacząc żołnierzom, że zabijanie jest grzechem, bezpardonowo trwając przy tym, że bez względu na okoliczności. Ten sam przekaz płynął z jego słów w trakcie Powstania Warszawskiego – „nie zabijaj nigdy nikogo”.  Sam tekst poetycki Jana Zieji Ojcze nasz pracujących społecznie stanowi wyraz społecznej troski i w określony sposób wnika w strukturę Modlitwy Pańskiej.

Ksiądz Jan Zieja był także uczestnikiem powstania...
kadr z filmu Zieja

I choć sam wiersz Zieji nie wydaje się być literackim arcydziełem, to w kontekście życia autora nabiera o wiele głębszego znaczenia i jako tekst kultury zyskuje na wartości, spełniając nie tylko postulat modlitewnego „przeżycia i zrozumienia”, ale i znacznie więcej.

ALE NAS ZBAW ODE ZŁEGO

wszelakiego: jawnego i ukrytego,

teraz

i w godzinę śmierci naszej.

AMEN.

 

Jan Zieja (1897-1991) - Postacie | dzieje.pl - Historia Polski
Ks. Jan Zieja. Fot. PAP/T. Michalak

~ Jakub Horbacz

SZTUKA W REKLAMIE MÓWI DO CIEBIE

Często się słyszy o sztuce nawet o niej nie myśląc. Pierwsza myśl, że zdanie to prozaiczne, jednak gdyby się dłużej zastanowić, odkrywamy cały nieprzetarty szlak różnorakich skojarzeń, którym blisko do jak najpiękniejszej – a to komparatystyki, interdyscyplinarności, albo po prostu – wszechstronnej wiedzy. Dla wszystkich tego chłonnych, albo zwyczajnie szukających ciekawego, mniej sztampowego kontentu  do lektury, poleca się tekst autorstwa Sary Hass. Gdzieś na styku publicystycznego komentarza, czujnego oka, recenzji, plasuje się właściwie kolejny odcinek naszego cyklu „Sztuka w…”. Zapraszamy do lektury.

Kanadyjski filozof i teoretyk mediów, Marshall McLuhan, stwierdził kiedyś: ,,Pewnego dnia historycy i archeologowie odkryją, że reklamy naszych czasów są najbogatszym i najwierniejszym odzwierciedleniem życia codziennego i wszelkich czynności ludzkich, jakie pozostawiło po sobie jakiekolwiek społeczeństwo. Pod tym względem hieroglify egipskie nawet nie umywają się do reklam”. Trudno się z nim nie zgodzić – jesteśmy bombardowani reklamami na każdym kroku – nie tylko we wszystkich rodzajach mediów, ale na ulicy, w tramwaju, u fryzjera… Wszędzie. Chcemy obejrzeć film? Na wielu kanałach musimy liczyć się z reklamami… W kinie? Najpierw zwiastuny innych produkcji. Może pojedziemy na jakiś koncert albo festiwal? W porządku, tylko zanim usłyszymy wykonawcę – poznamy nazwiska sponsorów. Artykuł w Internecie? Zaraz można przeczytać, tylko najpierw przewinąć dziesiątki reklam natrętnie wyskakujących na ekranie. Reklam zatem w naszym życiu jest za dużo. Dlatego większość z nich ignorujemy. Dokonujemy selekcji, zwracamy uwagę na te, które w jakiś sposób mogą nas zainteresować – czy to produktem, który reklamują, czy samą jakąś ciekawą formą. Tylko co oznacza ,,ciekawa forma”? PRowcy różnych firm coraz częściej muszą silić się na jakieś oryginalne reklamy. Jednak to też nie jest łatwe – przecież konsumenci mają wrażenie, że wszystko już było. Już w ubiegłym wieku reklama zaczęła rozpowszechniać się na masową skalę. Dlatego też twórcy reklam musieli wpaść na pomysł, który będzie zachęcał klientów do kupna. Oczywiście, zjawisko, z którym mamy do czynienia obecnie, jest nieporównywalne. Wraz z rozwojem nowych technologii, ich idee muszą być jeszcze bardziej trafiające do odbiorcy.

Czymś, co dobrze się sprzedaje, jest (wbrew pozorom) sztuka. Reklama i sztuka – te pojęcia niewątpliwie żyją ze sobą w symbiozie. Bo któż z nas słyszałby o multimedialnej wystawie van Gogha czy dzieł Wyspiańskiego w Krakowie? Kto zainteresowałby się ,,Dziadami bez skrótów” w Teatrze Polskim we Wrocławiu albo wystawą ,,Dali, Warhol”, gdyby nie reklamy? Który mieszkaniec miasta z muzeum, wiedziałby, że w jedną majową noc ma możliwość darmowego zwiedzania jego zbiorów? Może i jakaś nisza pasjonatów sztuki, ale nawet oni najpierw muszą usłyszeć (albo przeczytać) i dzięki reklamie dowiedzieć się o danym wydarzeniu. Zwracamy wówczas uwagę na to, czego wcześniej nie dostrzegaliśmy lub ignorowaliśmy. Reklama ,,ożywia” sztukę. Skończyły się czasy estetyki piękna i brzydoty rozumianej w sposób klasyczny. Idealne, muskularne nagie ciało młodzieńca, nie jest teraz wyznacznikiem tego, co nazywamy dziełem sztuki. Żyjemy w czasach popkultury, więc bardzo często sztuką jest to, czym ją nazwiemy. Można się z tym zgadzać lub nie, ale patrząc chociażby na popularność zjawiska zwanego performance czy coraz chętniej odwiedzane kontrowersyjne spektakle teatralne (powodem dla obejrzenia spektaklu Agaty Dudy-Gracz ,,Makbet” we wrocławskim Capitolu, okazały się głównie jego reklamy, plakaty wisiały na każdym słupie i w każdej gablocie, nie można było przejść obok tego obojętnie), trzeba docenić wpływ sztuki na codzienne życie człowieka. Może nie każdy na co dzień bywa na wystawie czy przeżywa katharsis siedząc w fotelu teatru, ale dzięki nowym technologiom, mamy większe możliwości czerpania z bogatego dorobku ogromu artystów.

Żyjemy w czasach popkultury, więc bardzo często sztuką jest to, czym ją nazwiemy.

Z własnych doświadczeń przywołać można chociażby zobaczoną wystawę ,,Dali, Warhol – geniusz wszechstronny” w Muzeum Teatru im. Henryka Tomaszewskiego we Wrocławiu. Jest ona poświęcona dwóm ikonom popkultury związanym zarówno ze sztuką, jak i reklamą. Salvador Dali wymyślił logo chupa chups – lizaków, które do dzisiaj widzimy na sklepowych półkach czy Andy Warhol, najlepszy PRowiec zup, o jakim Campbel’s mógł sobie pomyśleć, udowodnili, że dzieła sztuki wcale nie tracą na wartości, będąc kojarzone z reklamami, bądź też masowym konsumpcjonizmem, a wręcz przeciwnie. Banan z okładki płyty The Velvet Underground&Nico czy butelka coca coli sygnowana podpisem Warhola, są prawdopodobnie bardziej rozpoznawane we współczesnym świecie niż XVII-wieczne ,,klasyki” sztuki.

Wystawa dotyczyła twórczości obydwu autorów, a jej zwiedzanie umilało słuchanie audioprzewodnika, ambasadora wystawy, dziennikarza – Piotra Metza – plik z 45-minutową opowieścią o życiu Warhola i Dalego, każdy zwiedzający mógł odsłuchać dzięki aplikacji soundcloud (kolejny dowód na symbiozę sztuki, reklamy i technologii!). Nazwiska Dali i Warhol są obowiązkowe, kiedy mowa o kulturze i konsumpcjonizmie. Jednak nie są oni jedynymi twórcami kojarzonymi z reklamami czy też chętnie w reklamach wykorzystywanymi. ,,Mona Lisa” da Vinciego widnieje na miliardach koszulek, reklamowała Lufthansę, odkurzacze Miele, musztardy i sosy Develey. Gustaw Klimt zainspirował reklamę miksera KitchenAid, ,,Stworzenie Adama” Nokię, ,,Dawid” Michała Anioła nosił jeansy Levi’s.

Jak widać, sztuka w reklamie to bardzo popularne zjawisko. Człowiek żyje w kulturze już od czasów starożytnych, pochłania sztukę (czy ją rozumie i jak interpretuje, to już inna sprawa), a od reklam nie ma ucieczki. I o ile czasami reklama wzmocni w pewien sposób odbiór danego dzieła albo sprawi, że będzie ono bardziej docenione, to w wielu przypadkach przed stworzeniem reklamy jakiegoś produktu, twórcy powinni się zastanowić, czy nie zakrawa to o zwyczajną profanację…

~Sara Hass

O terapeutycznym działaniu różnych dziedzin sztuki, czyli „Sztuka w medycynie”

Bardzo inspirujące przy obecnej fazie rozwoju nauki, zdają się być pewnego rodzaju „styki” tematyczne, w których zazębiają się z pozoru tylko odrębne światy. Właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, a nawet więcej – jest wskazane, żeby wykorzystując potencjał ludzkiej percepcji wnikać głębiej w zamknięte dziedziny wiedzy, ożywiając je inną perspektywą. Taki cel przyświeca monografii naukowej „Sztuka w medycynie”, o którą zapytałem jej pomysłodawczynię Marię Nowak. Książka jest efektem pracy młodych naukowców, na co dzień odkrywających tajniki m.in. medycyny, czy psychologii, jednak nie pozbawionych tzw. artystycznego usposobienia…  

Jakub Horbacz: Zapytam bezpośrednio. Skąd wziął się pomysł na książkę?

Maria Nowak: Wszystko zaczęło się od amerykańskiego neurologa Olivera Sacksa. Kiedy w książce Muzykofilia. Opowieści o muzyce i mózgu przeczytałam o halucynacjach słuchowych, zadałam sobie pytanie: “Skoro efektem pewnej nadaktywności mózgu jest muzyka, to czy można odwrócić to zjawisko i użyć melodii do wzbudzenia aktywności w niesprawnych obszarach mózgu (np. po udarze)?” W ten sposób wykreował się pierwszy temat. Później w tej drobnej idei opierającej się początkowo na jednym temacie zobaczyłam potencjał do połączenia dwóch bardzo bliskich mi światów: medycyny i sztuki.

JH: ”Sztuka w medycynie”, ciekawe połączenie. Co znajdziemy w środku, więcej sztuki w medycynie, jak mówi tytuł, czy może jednak medycyny w sztuce?

MN: Wydaje mi się, że “Medycyna w sztuce” byłaby pracą bardziej humanistyczną, skupiającą się na medycynie jako inspiracji artystów. Przyznam, że w ostatnim rozdziale monografii pt.”Od sztuki i filozofii do nowoczesnych technik barwienia tkanek i komórek” autorzy wspominają o dziełach tworzonych na podstawie obrazów znanych z medycyny. Jednak w książce skoncentrowaliśmy się na terapeutycznym działaniu różnych dziedzin sztuki.

JH: Różne dziedziny, jednak króluje medycyna. Jaki portret medycyny uwidocznił się najbardziej w kulturze? Czy musimy jej wizerunek dekonstruować? A może odkrywać na nowo?

MN: Pomijając różne wizerunki lekarzy, szpitali przedstawiane w serialach, książkach skupię się na samej dziedzinie nauk medycznych. Wydaje mi się, że mimo bardzo prężnego rozwoju medycyna jest widziana jako “stosy książek”. Nie bez powodu, bo faktycznie są one podstawą i spędza się nad nimi mnóstwo czasu. Uważam jednak, że bardzo ważne jest, żeby poza nimi widzieć dynamizm jej rozwoju. Czytać publikacje, uczestniczyć w konferencjach. Mówię to oczywiście z perspektywy przyszłego medyka i rozumiem, że nie każdego zainteresują artykuły medyczne. Warto dać się zaskoczyć medycynie i odpowiadając na ostatnie pytanie – odkrywać ją na nowo.

JH: Dlaczego warto sięgnąć akurat po tą publikację?

MN: Nie wiem jak powstawały i powstają inne monografie, bo każde wydawnictwo i redakcja rządzą się swoimi prawami. My mieliśmy szczęście współpracować z wydawnictwem, które mimo naszego braku doświadczenia potraktowało nas profesjonalnie przy okazji edukując. Chociaż momentami było trudno, a edycje zdawały się nie mieć końca, z perspektywy czasu jestem naprawdę dumna z tego, co stworzyliśmy. Oczywiście błędy zawsze mogą się zdarzyć, ale zapewniam, że zrobiliśmy wszystko, żeby wersja finalna była ciekawa, ale i miła dla oka. Może być ona dla kogoś formą wspomnianego wcześniej odkrywania medycyny na nowo. Odpowiedzią na to pytanie mogą być także cele naszej publikacji. Cytując fragment przedmowy: “Chcielibyśmy, żeby zmotywowała ona(monografia) pacjentów do skorzystania z arteterapii, arteterapeutów – zmotywowała do kontynuowania swoich działań, a naszych kolegów i koleżanki do pisania własnych prac“.

MOMENTY WAŻNE I SENSY UKRYTE

Opowieść o momencie szczególnym, przełomowym dla futbolowego świata. Robert Lewandowski strzelił dziś 41 gola w sezonie Bundesligi 2020/2021,  tym samym ustanawiając nowy rekord trafień. Jak stwierdził niemiecki dziennikarz Daniel Neuhaus – świat stanął w miejscu, to miało się nigdy nie zdarzyć.

Robert Lewandowski (fot. Getty)
Robert Lewandowski (fot. Getty)

A jednak, niemożliwe staje się możliwe, czyli pobicie rekordu Gerda Muellera z sezonu 1971/1972. Jak wiemy wymiar możliwości ustanowienia przez Lewandowskiego nowego rekordu, odbił się szerokim echem wywołując różne głosy, w tym często te mniej skupione na wsparciu polskiego króla piłki, niekiedy też mniej widzące w tym piękno sportu. A to właśnie ten aspekt powinien być w tym wszystkim na pierwszym miejscu. Swoją drogą, naprawdę można przecierać oczy ze zdumienia, że udało się naszemu rodakowi odnieść historyczny sukces w ostatniej kolejce Bundesligi i meczu Bayernu Monachium z FC Augsburg z wynikiem 5:2. Co więcej, w ostatniej minucie meczu. Pośród fali radości górę brały refleksje takie jak „wyczyn kosmiczny”, albo „sprawiedliwości stało się zadość”, co przynajmniej w aspekcie sportu jest możliwe. To byłaby strona momentów ważnych, które pokazują wszystkim, że jak to stwierdził trener Kazimierz Górski, „Polacy nie gęsi i swój futbol mają”, parafrazując mistrza Reja.

Pozostaje jednak do rozgryzienia sens ukryty, a dokładniej moc sportowych sukcesów, które angażują nie tylko wiernych fanów bieżących rozgrywek. Przychodzą takie momenty, jak ten dziś, kiedy cieszymy się wspólnie, realizując piękny systemat sportu, jako elementu łączącego. Nawet największy sceptyk „uganiania się za piłką” może odnieść wrażenie, że jest jakiś meta-poziom piłki nożnej, egalitarnej rozrywki, momentu międzypokoleniowego spędzania czasu, wreszcie duch rywalizacji uczącej nas wiary w siebie, determinacji, skuteczności, a ponad to zdrowej ambicji. Wszystkie te rzeczy nie są nadinterpretacją potrzebną piłko-sceptyką, ale szczyptą czaru i satysfakcji, jaką niesie wspólna, obiektywna gra. Trzymając się meta-poziomu ukryte sensy uzewnętrznić się mogą w trakcie logicznej korelacji z różnymi aktualnymi sprawami. Bo w końcu, jak to określił Eduardo Galeano:

Niektórym wydaje się, że stadiony piłkarskie to wyspy. Nie wiedzą, że są one raczej lustrami, w których odbija się obraz świata, do którego wszyscy należymy.

~Jakub Horbacz

PIENIĄDZE SZCZĘŚCIA NIE DAJĄ?

Powracamy noworocznie do drugiej części wywiadu z prof. dr hab. Tomaszem Zaleśkiewiczem, psychologiem społecznym, na temat psychologii ekonomicznej. Zastanowimy się zatem nad tytułowym pytaniem, a także wnikniemy głębiej w świat inwestora giełdowego oraz teorię gier.

Jakub Horbacz: Wydaje mi się jednak, że każdy z nas chce być bogaty. Czy wyniki badań z zakresu psychologii ekonomicznej również wskazują na taki sposób myślenia?

Prof. Tomasz Zaleśkiewicz: Wielu ludzi zabiega o dobra materialne, ponieważ utożsamiają to z nadzieją, że dzięki temu będą bardziej odczuwali satysfakcję i szczęście. Jednak nie wszyscy i nie za każdym razem dostrzegają to powiązanie pomiędzy bogactwem a szczęściem. Bez wątpienia mamy do czynienia często z postawami antymaterialistycznymi odwołując się do badań z psychologii ekonomicznej, które mówią nam, że raczej dzielenie się pieniędzmi stanowi źródło szczęścia.

Czy omawiane zachowania ekonomiczne, wiążą się także ze zwykłym wyjściem do sklepu, czy rozprawiamy raczej tylko o wielkich giełdach i świecie finansów na wysokim poziomie?

Mówimy o jednym i o drugim. Od analizy wspomnianych zakupów ludzi za dwadzieścia pięć złotych, a także o wielkich, profesjonalnych i instytucjonalnych inwestorach, którzy obracają milionami dolarów na giełdach. Jest takie mocne przekonanie wśród ludzi, że błędy pojedynczego konsumenta wpadającego w pułapki psychologiczne, nie mogą się zdarzyć na szczeblu profesjonalnym. Jak uwidaczniają badania, liczne błędy specjalistów występują, co ma swoje konsekwencje.

Inwestor giełdowy (odwołanie do książki Psychologia inwestora giełdowego), jaka jest jego psychologia?

Jest to psychologia taka, jak każdego z nas. Nawet teraz niedawno pisałem artykuł do jednego z czasopism popularnonaukowych, w którym użyłem giełdy jako analogii do życia. Giełda jest niezwykle ciekawym laboratorium psychologicznym, gdzie możemy zaobserwować procesy reakcji emocjonalnych ludzi. Reakcje euforii towarzyszące zarabianiu pieniędzy, uleganie panice, lęku w momencie utraty zasobów finansowych. To wszystko uobecnia, że teorie inwestowania giełdowego stoją na mocnych fundamentach założeń psychologii społecznej i behawioralnej.

Psychologia biznesu wydaje się być w tej chwili na fali wznoszącej. Współpracuje Pan także z różnymi grupami inwestorów giełdowych. Co tych ludzi przyciąga, chęć wzbogacenia się o wiedzę psychologiczną przekładającą się na zwiększenie zasobu finansowego?

Na pewno. Wiem bezpośrednio z rozmów z inwestorami, że przyciąga ich głównie obserwacja reakcji i zachowań wymykających się rozróżnieniom naukowym z obszaru finansów. Ta grupa bardzo mocno zgłasza problem podejmowania decyzji ulegając emocjom. Nie ma tych informacji w podstawowych modelach finansowych, które kompletnie nie uwzględniają ludzkich emocji. Szczególnie w obszarze intuicyjności podpowiadającej rozwiązania niemające powiązania przykładowo z prawem handlowym i operacjami zyskownymi. Sięgając do psychologii, możemy znaleźć uzasadnienie swoich wewnętrznych uwarunkowań. Na to wskazują ludzkie doświadczenia empiryczne. Nasza intuicja to bardzo silny mechanizm wykształcony w procesie ewolucji ludzkiego gatunku. Analizując systemowo jej istnienie – w momencie, gdyby była słaba, nie zauważalibyśmy jej wpływu na naszą decyzyjność, pomimo całej nieoczywistości. Powstaje jednak pytanie, czy pomaga nam ona funkcjonować lepiej, czy raczej w pewnym sensie nas ogranicza? Bywa z tym naprawdę różnie.

Nasuwa mi się tutaj metafora dotycząca teorii gier jako zobrazowanie rozpiętości pomiędzy psychologią a ekonomią oraz doświadczenia gry.

To jest bardzo interesujące zjawisko, dlatego że w grach mamy do czynienia z interakcją kilku osób. Ekonomia mówi nam o pojedynczym decydencie, co nie jest do końca trafne bowiem żyjemy w nieustannym procesie socjalizacji i komunikacji międzyludzkiej. Zazwyczaj mamy dwóch graczy, których musi łączyć interakcja i wzajemny wpływ. Nawet w klasycznej teorii gier mamy dwie osoby, które rywalizują odnosząc się do racjonalnych i przemyślanych kroków, czego także nie potwierdzają prowadzone przez nas badania empiryczne psychologii ekonomicznej. Na przykład często reagujemy impulsywnie w odniesieniu do wyborów dokonanych przez drugiego gracza, działając niekiedy wręcz na swoją szkodę dając sygnał przeciwnikowi braku akceptacji dla określonego zachowania.

Czy psychologia ekonomiczna jest młodą nauką? Wydaje mi się, że przynależy ona trochę do gruntu popularnonaukowego – psychologia biznesu, coaching – jak się Pan Profesor na to zapatruje?

(śmiech) Ja bym powiedział, że psychologia ekonomiczna jest zaskakująco stara. Choć to bardzo nieoczywiste, jakbyśmy prześledzili ekonomię od czasów jej „ojca założyciela” Adama Smitha z perspektywy historycznej, to trudno wskazać drugiego ekonomistę, którego prace byłyby w sposób tak znaczący nasycone uwarunkowaniami psychologicznymi. Stosunkowo rzadko przywołuje się jego Teorię uczuć moralnych, przepiękne dzieło omawiające psychologię ekonomii bez świadomości całego metodologicznego instrumentarium, którym dzisiaj dysponujemy. W sposób fascynujący pisze on o wpływie emocji na nasze zachowania rynkowe oraz w jakich warunkach ludzie odchodzą od tego, co opisuje w Bogactwie narodów, czyli podstawowego działania skupionego na pomnażaniu majątku i zgodności decyzji z interesem. Zupełnie inną perspektywę otwiera nam właśnie Teoria uczuć moralnych, która wskazuje na omawiane zachowania dzielenia się zyskiem kapitałowym i kategorii altruizmu finansowego. Wychodząc z tego punktu widzenia, możemy zaryzykować twierdzenie, że psychologia ekonomiczna trwa tyle samo czasu, co współczesna ekonomia. Potwierdzają to prace ekonomiczne również innych naukowców, takich jak John Keynes. Zwłaszcza w nowoczesnej myśli z okresu lat 70’ dwudziestego wieku mamy pracę dwóch psychologów uhonorowanych Nagrodą Nobla w dziedzinie ekonomii. Ostatnim z nich na początku XXI wieku był Daniel Kahneman. Ukazuje to istotne związki pomiędzy ekonomią a psychologią, które we współczesnej wizji bardzo mocno się zacieśniają.

Chciałbym zapytać na koniec, jak to się ma do obecnej sytuacji epidemii koronawirusa?

Wszystkie sytuacje kryzysowe niejako wywołują wśród ekonomistów reakcję sięgania po zasoby wiedzy psychologicznej. Przypomnijmy chociażby wielki kryzys finansowy z lat 2007-2008, to wówczas nawet Alan Greenspman, uchodzący za pomnikowego obrońcę racjonalności ekonomicznej, szef amerykańskiej Rezerwy Federalnej przez wiele lat, głosił poglądy konieczności szukania zupełnie innych wyjaśnień sięgając po psychologię i analizę reakcji ludzi. Jest to sytuacja pełna niepewności i nawet specjaliści od modelowania i budowania modeli matematycznych stwierdzają, że trudno przewidzieć i określić kluczowe dane wyjściowe pozwalające cokolwiek prognozować. W tej chwili nie do końca wiadomo, jaki będzie w pełni wyrażony wpływ bieżących wydarzeń na sytuację ekonomiczną. Podsumowując, działamy w warunkach niepewności, są silne emocje, zmienność nastrojów. Koronawirus weryfikuje pewną bezradność ścisłych modeli matematycznych.

Na koniec, chciałbym zapytać co Pana najbardziej pociąga w psychologii ekonomicznej?

Muszę przyznać, że w ostatnim czasie w sposób znaczący interesuje mnie kwestia relacji między pieniędzmi a szczęściem z uwzględnieniem sytuacji, w której ludzie bogaci nie odczuwają satysfakcji, nie odczuwają tego co spodziewali się osiągnąć. W tych aspektach prowadzę obecnie badania. Nieustannie zaskakuje mnie także analiza procesów podejmowania decyzji, nawiązując nawet w tej rozmowie do wątku zachowań ryzykownych.

GIEŁDA SZCZĘŚCIA, CZYLI PSYCHOLOGIA EKONOMII

Czy bogaci ludzie są szczęśliwi, czy wyjście do sklepu po mleko ma związek z wielką ekonomią oraz dlaczego warto podejmować ryzyko?

Na te i inne pytania odpowie prof. dr hab. Tomasz Zaleśkiewicz Kierownik Katedry Psychologii Ekonomicznej oraz Centrum Badań nad Zachowaniami Ekonomicznymi przy SWPS Uniwersytecie Humanistycznospołecznym we Wrocławiu.

Jakub Horbacz: Panie Profesorze, czym właściwie zajmuje się psychologia ekonomiczna w takim najprostszym znaczeniu? Jakbyśmy mogli rozwikłać różne elementy, które składają się na tę wiedzę i sposób patrzenia naukowego?

Profesor Tomasz Zaleśkiewicz: Najprościej można powiedzieć, że psychologia ekonomiczna zajmuje się tymi obszarami zachowań ekonomicznych, którymi nie zajmuje się ekonomia. Różnicuje je sposób spojrzenia naukowego, bo ekonomia jest nauką bardzo normatywną, która tworzy standaryzujące teorie na temat zachowań ludzi. Opierają się one na założeniu, że wszystkie osoby zachowują się w sposób racjonalny, rozsądny. Stanowi w tym sensie taką teoretyczną dyscyplinę. Psychologia jest zaś bardzo empiryczna. Dzięki niej obserwujemy rzeczywiste zachowania ludzi i próbujemy w nich odnajdywać pewne prawidłowości. O ile ekonomia głównie bazuje na budowaniu i opisywaniu modeli, o tyle psychologia zajmuje się obserwacją rzeczywistych zachowań ludzi w świecie ekonomii. Badaniem ich i dopiero w późniejszym etapie uszczegółowieniem. Tak w największym skrócie można określić te różnice oraz obszar zainteresowań psychologii ekonomicznej.

Czy zatem możemy powiedzieć, że w pewnym stopniu jest to łączenie ognia z wodą?

Może w jakimś sensie tak i rzeczywiście, teraz trochę rzadziej, ale jeszcze z dziesięć lat temu gdy używałem tego określenia, na twarzach wielu osób widziałem zaskoczenie, zdumienie, nawet pewien rodzaj uśmiechu. Wydaje się bowiem, że psychologia jest dość daleko od ekonomii. Możemy usłyszeć takie opinie, że po cóż ma się psychologia wtrącać do takich obszarów, którymi od setek lat zajmują się ekonomiści? To jest po prostu zupełnie inne spojrzenie i myślę, że na tym gruncie psychologia nie tworzy konkurencji dla ekonomii, ale jest swego rodzaju uzupełnieniem dla podejścia ekonomicznego. Możemy podać konkretny przykład, jeżeli popatrzymy na takie zachowanie ekonomiczne, jakim jest oszczędzanie pieniędzy, to mamy rozmaite modele zakładające, że ludzie w jakiś sposób przewidują przyszłość, zarządzają swoimi pieniędzmi i część z nich odkładają z myślą o przyszłości oraz swoich emeryturach. Jest to rozsądne, racjonalne zachowanie. Z drugiej strony widzimy, że wielu ludzi tego nie robi. Ekonomiści zwracają obecnie uwagę, że większość z nas za mało oszczędza i odkłada pieniędzy. Właśnie w tym aspekcie możemy sięgnąć do psychologii, żeby zrozumieć to zjawisko poprzez użycie odpowiednich mechanizmów. Ten przykład obrazuje, na czym te różnice polegają.

Psychologia nie tworzy konkurencji dla ekonomii, ale jest swego rodzaju uzupełnieniem dla podejścia ekonomicznego.

Czyli właściwie spojrzenie teoretyczne na praktykę życia zwykłego człowieka i kontakty z pieniądzem?

Zdecydowanie. Nas oczywiście także do pewnego stopnia interesują decyzje podejmowane przez ludzi zatrudnionych w biznesie, managerów, handlowców, analityków finansowych, jednak przede wszystkim koncentrujemy się na tym, jak każdy z nas podejmuje decyzje ekonomiczne, posiłkuje się pieniędzmi.

O jakich procesach zatem możemy mówić w obrębie psychologii biznesu?

Najróżniejszych, ze względu na to, że praktycznie całą wiedzę psychologiczną możemy zaaplikować do analizy omawianych zjawisk. Zarówno wiedza o naszych sposobach myślenia, przetwarzania informacji, różne procesy behawioralne i oddziaływania emocjonalne. Zastanawiamy się, czy pomagają one podejmować dobre decyzje i zarabiać pieniądze, czy wręcz przeciwnie – przeszkadzają i powodują, że nasze środki finansowe tracimy. To jest wiedza o naszej osobowości, o tym jak podejmując dane decyzje biznesowe podświadomie bronimy swojej samooceny oraz poczucia własnej wartości. Wykorzystuje się wiedzę psychologiczną z obszaru różnic indywidualnych w zakresie inteligencji. W całości jest to taki obszar psychologii, w którym wszystko może pomóc określić, z czym mamy do czynienia.

Czy to się wiąże także z tym, że metody badania i wykorzystania opisanych procesów są nie tylko z zakresu psychologii, ale także ekonomii, socjologii? To się robi bardzo interdyscyplinarne.

Rzeczywiście, jest to podejście czysto interdyscyplinarne, łączące wspomniane metody. Obecnie warto dodać jeszcze wykorzystanie koncepcji biologicznych. Wyodrębnił się kilka lat temu cały nurt, który nazywamy neoekonomią. Bazuje on na rozmaitych sposobach obrazowania pracy mózgu, takich jak czynnościowy rezonans magnetyczny, elektroencefalogram, pomiar reakcji fizjologicznych, po to aby jeszcze lepiej zrozumieć decyzje finansowe, które ludzie podejmują. W sensie badawczym wykorzystujemy jako Centrum Badań nad Zachowaniami Ekonomicznymi różne metody, ale najpopularniejszą z nich jest niezaprzeczalnie eksperyment. Uwidacznia to również różnice w powiązaniu z ekonomią, bowiem w jej obrębie pracujemy naukowo głównie na danych statystycznych i tzw. modelach ekonometrycznych, gdzie przetwarza się rozmaite bazy danych, szuka powiązań między zmiennymi. My natomiast głównie eksperymentujemy, porównujemy zachowania ludzi w różnych grupach w zależności od czynników zewnętrznych, co jednak nie przekreśla wykorzystywania różnorakich metod.

Wspominaliśmy też o tym procesie decyzyjnym, który jest bardzo ważny w tym wszystkim. Zawsze za podjęciem decyzji stoi jakieś ryzyko. Odnosząc się do tytułu książki Pana Profesora, podejmowanie ryzyka to przyjemność czy konieczność?

Świat finansów wydaje się być ściśle związany z ryzykiem. Spoglądając na zjawiska ekonomiczne, takie jak inwestowanie pieniędzy, albo podejmowanie decyzji na giełdzie, trudno jest wyobrazić sobie taką metodę inwestowania, która całkowicie byłaby pozbawiona zachowań ryzykownych. Nawet w sytuacji określonej przez kogoś na zasadzie: ja całkowicie nieryzykownie inwestuję, ponieważ kupuję obligacje skarbu państwa, można podać przykłady z historii świata takich państw, które również bankrutowały. Z tego wynika, że nawet takie instrumenty obligacyjne mogą okazać się nie do końca pewne, ponieważ zawsze jest to obarczone danym ryzkiem. Powstaje jednak pytanie, dlaczego ludzie podejmują się takich działań? Tu natrafiamy na kolejną różnicę, jeżeli chodzi o sposób percepcji ekonomicznej a psychologicznej. Ekonomia będzie zakładać, że podejmujemy ryzyko, aby zarobić. Wiemy, że w świecie finansów zyski są nierozłącznie skorelowane dodatnio z ryzykiem, więc im bardziej ktoś ryzykuje, tym mocniej zysków może oczekiwać. Z tego punktu widzenia wydaje się to oczywiste, że powodem podejmowanych działań jest chęć zarobienia większej ilości pieniędzy. My w naszych badaniach pokazujemy jednak, że to oczywiście jest prawdą, jednak katalog motywów jest znacznie większy. Są osoby, które szukają ekscytacji, inną pragną sprawdzić swoje kompetencje, jeszcze niektórzy widzą w tym remedium na nudę, pragną wrażeń. Motywacje są różne – poszukując ekscytacji można wybrać się w wysokie góry, albo właśnie zacząć inwestować na giełdzie.  Ponadto wiele podmiotów może traktować giełdę jako kasyno, gdzie jest obecny dreszczyk emocji.

Poszukując ekscytacji można wybrać się w wysokie góry, albo właśnie zacząć inwestować na giełdzie.

Tutaj wkracza zatem psychologia, która łamie stereotypy. Wydaje się, że finanse jako dziedzina wiedzy, biznes, ekonomia – kojarzą się w mocny sposób z poczuciem stabilizacji, pewności, wreszcie racjonalności decyzji. Od czego to zależy?

To pojęcie racjonalności, do którego pan się odwołuje jest w ekonomii i finansach bardzo popularne. Właściwie cała nowoczesna teoria ekonomiczna bazuje na założeniu, że ludzie są racjonalni. Jednak ja w tym obszarze zawsze jestem ostrożny, by nie określić tego nawet w sposób odwrotny. Ludzie nie są racjonalni, nie podejmują w sposób racjonalny swoich decyzji, bo to założenie stanowi spore uproszczenie.  Odwołując się do prowadzonych przez nasze Centrum badań wynika, że te odstępstwa od racjonalności są. Przykładowo wydaje się logiczne, żeby w różnych warunkach jednakową kwotę pieniężną traktować tak samo. Jeżeli w jednym kontekście komuś wydaje się, że zaoszczędzenie stu złotych jest opłacalne i ma sens, to w innej sytuacji powinien powiedzieć to samo, ale tak się nie dzieje. Zatem uzależnione jest to od wydarzeń i różnych czynników, które mogą wskazywać na zachowania nieracjonalne.

Do tych rozważań powrócimy w kolejnym wpisie, w którym zastanowimy się, czy każdy z nas chce być bogaty, a także wejdziemy głębiej w świat inwestora giełdowego oraz teorię gier…

„Saper” w podróży. Część pierwsza – Maroko

Stefan Zimny

Doskonale pamiętam swój pierwszy kontakt z kulturą arabską. Oczywiście wcześniej docierały do mnie, jak do każdego z Was, rozmaite informacje ze szkoły, telewizji, Internetu etc. Jednak nawet najbardziej wybujała wyobraźnia, połączona z rzetelną wiedzą, nie są w stanie zastąpić osobistych doświadczeń, jakie zgromadziłem podczas swojej podróży ze znajomymi do Afryki Północnej w 2011 roku.

Czytaj dalej