Skip to main content
BlogEkonomia

Bezwarunkowy (do)chód w kierunku katastrofy – cz. III i ostatnia

By 8 stycznia 2014Brak komentarzy

Jednym z powodów mojego głębszego zajęcia się tym niezwykle pasjonującym tematem była dyskusja prowadzona na moim profilu oraz profilu BDP na Facebooku, gdzie pozwoliłem sobie w skróconej formie zawrzeć największe wątpliwości, jakie budzi u mnie ta inicjatywa. Odpowiedzi panów Rafała Szumnego oraz dr hab. Ryszarda Szarfenberga z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego przerosły moje najskrytsze oczekiwania…

Pierwsza część tekstu: http://wmeritum.pl/bezwarunkowy-dochod-w-kierunku-katastrofy-cz/

Druga część tekstu: http://www.zapalowicz1.mpolska24.pl/5443/bezwarunkowy-dochod-w-kierunku-katastrofy-cz-ii

Problem sposobu finansowania BDP

Na wstępie moich rozważań zaznaczyłem, że mogą być tylko trzy metody finansowania BDP: zwiększone opodatkowanie, emisja pieniądza bez pokrycia (podatek inflacyjny) oraz zadłużanie się u kontrahentów zagranicznych. Dr hab. Szarfenberg pozwolił sobie na zauważenie, że jest „wiele rozmaitych podatków”, które podzielił według następującego schematu: „od konsumpcji, od własności, od zużycia energii, od transakcji na rynku finansowym etc.”. Zatrzymajmy się na chwilę nad tym podziałem. Czego pan dr hab. Szarfenberg najwyraźniej nie wie lub nie chce wiedzieć, to że każdy podatek ostatecznie jest wyłącznie podatkiem od przychodu. Dzieje się tak dlatego, że każde opodatkowanie może zostać ściągnięte wyłącznie ze środków, które wcześniej uzyska się w ten czy w inny sposób. Czy jest to podatek VAT (od konsumpcji), gruntowy/spadkowy (od własności), czy jakikolwiek inny, płacimy go zawsze od uzyskanego przez nas przychodu (a w szczególnych przypadkach, jak w przypadku PIT czy CIT, dochodu). Czy jakikolwiek podatek jesteśmy w stanie technicznie zapłacić bez jego uzyskiwania?

Tym niemniej dr hab. Szarfenberg przyjął założenie, że BDP byłby finansowany z podatków bezpośrednich, dochodowych. Stwierdził, że „w mikrosymulacjach przyjmowano jako najwyższą stawkę 55%”. Należy zatem zadać pytanie: gdzie są te mikrosymulacje? W jaki sposób oceniono, jaka grupa ludzi zakwalifikowałaby się do tej stawki, a jaka zdecydowałaby się rzeczywiście ją zapłacić? Dodatkowym pytaniem do pana dr hab. Szarfenberga mogłoby być: czy Pan Doktor słyszał o Krzywej Laffera i jej implikacjach przy wysokich stopach opodatkowania? O ile wzrosłyby (jeśli w ogóle) przychody budżetu państwa, gdyby wprowadzono tego rodzaju stawkę opodatkowania w Polsce?

„Przy finansowaniu w oparciu o VAT” – pisze dalej dr hab. Szarfenberg – „przedsiębiorcy zapłacą go w wysokości 0%, więc to chyba ich nie zniechęci do przedsiębiorczości”. Tego rodzaju kpina z wiedzy ekonomicznej czytelnika jest naprawdę niewiarygodna. Otóż to jasne, dla każdego kto nie tylko ma styczność z ekonomią, ale dla każdego, kto zarządza przedsiębiorstwem, że firma nie płaci podatku VAT, a jedynie go odprowadza. Dzieje się tak dlatego, że VAT w całości obciąża konsumenta – przedsiębiorca operuje wyłącznie stawkami netto. Mówienie jednak, że podwyżka VAT miałaby nie mieć wpływu na przedsiębiorczość jest rzecz jasna brednią. Na każdym rynku, za konkretną cenę, można sprzedać tylko określony wolumen usług lub towarów. W przypadku podwyższenia tej ceny z uwagi na zmianę opodatkowania, popyt zareaguje zmniejszeniem tegoż wolumenu, lub – gdy popyt jest nieelastyczny – całość kosztów poniosą wyłącznie konsumenci. Jeśli zaś pomimo zwiększenia stawki opodatkowania przedsiębiorca zdecyduje się na utrzymanie cen na dawnym poziomie (co zdarza się niezmiernie rzadko), to on ponosi koszt zmiany. Wówczas zarabia mniej, przez co ma mniej środków na inwestycje, marketing, zwiększanie produkcji. Jeśli podwyższenie ceny przez podwyżkę VAT powoduje zmniejszenie sprzedaży, a utrzymanie cen pomimo podwyżki zmniejszenie marż, to są to czynniki motywujące, czy demotywujące do przedsiębiorczego działania?

Naprawdę nie jest moim celem pastwienie się nad dr hab. Szarfenbergiem. Ale niech Szanowny Czytelnik przeczyta to zdanie: „Przy założeniu swobody kreowania pieniądza, podatki w ogóle tracą dochodową funkcję. Prowadzi to do wniosku, że należy je jednak utrzymać nie tylko dla celów redystrybucyjnych, ale także w celach stabilizacji cen. RPP może zyskałaby wtedy nowy instrument.” Panie Doktorze! Twórcy postmodernistycznej nowomowy chyba znaleźli w Panu nowego sojusznika

Problem braku motywacji

Zwróciłem uwagę na to, że motywacja do działania w przypadku wprowadzenia BDP będzie mniejsza (lub wręcz znikoma), ponieważ nagradzana będzie bierność. Tymczasem dr hab. Szarfenberg stwierdza, że „inicjatywa i pracowitość w społeczeństwie z BDP wzrośnie, a nie zmniejszy się”. Po tym następuje takie wiekopomne zdanie: „ludzie nie obawiając się biedy, ani nie zmuszeni do pracy, będą mogli przejawiać wszelkie inicjatywy i pracować za pieniądze lub nie, dla siebie lub dla innych”. Zastanówmy się nad tym: jeżeli każdy, niezależnie od tego, czy wykonuje PRODUKTYWNE zajęcie, czy nie, otrzymywałby dochód, a w przypadku uzyskiwania korzyści ze swojej pracy „bezwarunkowo” otrzymywałby mniej, to gdzie jest jego motywacja do WYTWARZANIA? Przecież „praca”, tudzież „inicjatywa” polegająca na konsumowaniu efektów pracy innych lub wspomaganiu tego rodzaju konsumpcji (a to należy rozumieć przez „pracowanie bez pieniędzy dla siebie lub dla innych) nie tworzy żadnej wartości dla gospodarki. Jak można klasyfikować ją jako „pracę”? Gdy ruch „Occupy Wall Street” był na topie, jeden z jego liderów burzył się w telewizji, że nie jest wynagradzany za tworzenie postów na Facebooku czy Twitterze (!). Czy to jest „praca”, za którą ludzie powinni otrzymywać dochód?

Dalej dr hab. Szarfenberg stwierdza, że BDP nie jest nagradzaniem bierności, a podatki nie są karą za pracę. Jego zdaniem ludzie „otrzymują go bezwarunkowo, tzn. niezależnie od tego, kim są i czym się zajmują, czy coś osiągają, czy nie”. W porządku. Dlaczego zatem postulanci BDP nie chcą tego dochodu gwarantować również tym, którzy ze swojego produktywnego zajęcia uzyskują dochody przewyższające hipotetyczną kwotę tego świadczenia? Dlaczego chcą obniżać świadczenie tym, którzy ze swojej pracy uzyskają dochód, lecz znajdujący się poniżej ustalonego pułapu? Dlaczego chcą BDP dawać wyłącznie tym, którzy ukończyli 18 rok życia? Przecież zwrot BEZWARUNKOWY oznacza dokładnie to: nie ma ŻADNEGO warunku, który wykluczałby z uzyskiwania tego świadczenia. Jeśli ktoś natomiast zarabia powyżej BDP, to dlaczego ma płacić podatek od uzyskanego przez siebie dochodu? Czyż nie jest to KARA za to, że nie powstrzymał się od działania i wykazał PRODUKTYWNĄ inicjatywę?

Moje pytanie dotyczące braku motywacji do działania dr hab. Szarfenberg zbył również okrągłym stwierdzeniem, że „ludzie mają inne motywacje do działania niż tylko zaspokojenie podstawowych potrzeb”. W porządku, to wszyscy wiemy, dokładnie tak działa piramida Maslowa, którą w założeniu postulanci BDP chcą „ściąć” od dołu. Tzn. wydaje im się, że gdy każdy dostanie tę samą kwotę pieniędzy, zaspokoi swoje podstawowe potrzeby, a o resztę będzie musiał sam się postarać. Tylko, że problem z systemami, które starają się zapewniać zaspokojenie podstawowych potrzeb jest taki, że na rynku sposobów ich zaspokojenia zawsze powstają i muszą powstawać niedobory. Socjalizm, a w większej mierze komunizm, zasadza się właśnie na takim założeniu: państwo powinno zapewnić te podstawowe dobra dla każdego. Oczywiście efekt nie mógłby być dalszy od założeń: pojawiają się na rynku niedobory właśnie wśród tych dóbr. Państwo jest tworem niedoskonałym, podobnie jak i jego obywatele, więc nie jest w stanie zapewnić każdemu nawet prostego papieru toaletowego (przykład Wenezueli sprzed kilku miesięcy). Socjalizm, którego celem jest stworzenie warunków do rozwoju człowieka i jego „ubogacenie”, w rzeczywistości doprowadził do jego całkowitego zezwierzęcenia, zbydlęcenia. Ludzie poświęcali czas i zaangażowanie przede wszystkim na poszukiwanie dóbr zaspokajających najniższe potrzeby („polowali” na mięso, warzywa, papier toaletowy) i brakowało im tegoż czasu i energii na potrzeby wyższego rzędu. Przy wprowadzeniu BDP, ponieważ motywacja do działania produkcyjnego byłaby zlikwidowana lub przynajmniej mocno ograniczona, brakowałoby wszelkich dóbr na rynku. Wiązałoby się to z koniecznością kosztownego importu i reglamentacji. „W świecie z BDP, w którym dominują usługi, najważniejsze będzie przygotowanie do kreatywności i innowacyjności” – twierdzi dr hab. Szarfenberg. Problem jednakże polega właśnie na tym, że wprowadzenie BDP spowoduje cofnięcie się od gospodarki opartej na usługach do gospodarki wyłącznie towarowej. Po cóż komu skomplikowane i innowacyjne usługi, skoro najwyższy popyt byłby wyłącznie na produkty niższego rzędu? Po cóż komu produkować cokolwiek skomplikowanego, jeśli niezależnie od swojego zaangażowania i tak każdy ma prawo do „darmowego” pieniądza? Jeśli dóbr byłoby coraz mniej, ich ceny by rosły do momentu, gdy nikogo nie stać byłoby na ich nabycie. Wówczas należałoby, jak już raz nadmieniłem, wprowadzić reglamentację.

Zwróciłem uwagę na ten problem, pytając się również adwokatów BDP, dlaczego są aż tak przywiązani do pieniądza i nie chcą rozdawać w zamian talonów na towary – które, w przeciwieństwie do pieniądza, mają immanentną wartość. „Nie przywiązujemy wagi do pieniądza, lecz do redystrybucji dóbr.” – odpowiedział Rafał Szumny. – „Jak zapewne wiesz od momentu odejścia od parytetu złota pieniądze straciły swoją realną wartość i same stały się towarem. Więc jaka jest różnica pomiędzy talonami a banknotami? Jedynie taka, że BDP ma maksymalnie uprościć system, a wprowadzenie reglamentacji system ten by komplikowało dodatkowo byłoby czynnikiem dyskryminującym.” Niech będzie, że zamiana pieniądza, uniwersalnego i zrozumiałego środka płatniczego, na towary, byłaby komplikacją. Jednak co jest dyskryminującego przy reglamentacji towarowej? Czyż to właśnie nie pieniądz, który nie jest nośnikiem immanentnej wartości i ze względu na swoją zmienność nie gwarantuje możliwości nabycia choć podstawowych dóbr, byłby czynnikiem dyskryminującym? Dr hab. Szarfenberg odniósł się do moich wątpliwości również w taki sposób: „Reglamentacja jest rozwiązaniem dla gospodarki niedoboru, gdzie popyt przewyższa znacznie podaż i nie działa mechanizm rynkowy. Gospodarka obecna jest raczej gospodarką nadmiaru, który nie może być sprzedany ze względu na lukę popytową.” Gdyby nie druga część ostatniego zdania, wszystkiemu można byłoby przyklasnąć. Istotnie, Panie Doktorze, obecnie w krajach, w których bliżej jest do mechanizmów rynkowych jako regulatorów gospodarki, nie zaś centralnego planowania, występują nadmiary większości towarów. Dzieje się tak dzięki postępowi technologicznemu, ergo wzrostowi produktywności. Towarów jest coraz więcej i są coraz tańsze. Gdyby wprowadzić BDP, towarów będzie mniej, i z gospodarki nadmiarów staniemy się na powrót gospodarką niedoborów.

Dalej czytam zdanie, które moim zdaniem jest najdoskonalszym „samozaoraniem”, jak to określa się w społecznościach internetowych, jakie tylko mogłem sobie wymarzyć. „Wyższość dochodu w pieniądzu nad dochodem rzeczowym czy bonami towarowymi jest taka, że dochód można wydać zgodnie z własnymi preferencjami. Ludzie zwykle wiedzą lepiej, czego im potrzeba w porównaniu z tymi, którzy by chcieli kontrolować ich wydatki, bo nie ufają w ich racjonalność.” – „rozwiał” moje wątpliwości dr hab. Szarfenberg. Panie Doktorze, to pierwsze mądre zdanie, które przeczytałem! Istotnie: ludzie wiedzą lepiej, co zrobić ze swoim przychodem. Właśnie z tego powodu nie wolno zabierać im efektów ich pracy, by dać tym, którzy są bezproduktywni! No chyba, że ci, którzy są w stanie zarobić więcej, są „nieracjonalni” i właśnie „nieracjonalnie” wydatkują swoje pieniądze; ci natomiast, którzy powstrzymują się od produktywnej działalności lub są utracjuszami, działają „racjonalnie”. Czyż nie tak byłoby właśnie w kraju, w którym wprowadzono by BDP? Czy w sytuacji, gdy zarówno powstrzymując się od działania, jak i działając, możemy uzyskać ten sam lub zbliżony dochód, ktokolwiek racjonalnie myślący podejmowałby działanie?

Z problemem braku motywacji „rozprawia” się również pan Rafał Szumny. ” jest [to] założeniem z gruntu fałszywym, sprzecznym z wiedzą o motywacji wpływającej na aktywność człowieka. Aby nie być gołosłownym posłużę się przykładem krajów o wysokim stopniu opieki socjalnej, gdzie pomimo zapewnionemu bezpieczeństwa socjalnemu, znakomita większość obywateli nadal pracuje. / Kanada, Australia, Skandynawia/” [pisownia oryginalna – przyp. aut.]. Panowie! Nie zasłaniajcie się państwami o „zapewnionym bezpieczeństwie socjalnym”, tylko piszcie o konkretnych efektach i konkretnych rozwiązaniach dotyczących tylko i wyłącznie BDP! W żadnym z wymienionych krajów BDP (na szczęście dla nich!) nie obowiązuje. Ponadto w każdym z nich, nawet pomimo braku jego istnienia, są całe rzesze ludzi, którzy zamiast pracować, wyłudzają świadczenia – lub, tak jak w Norwegii, będąc np. imigrantami z kraju trzeciego świata, mają ZAKAZ PRACY, zapewnione mieszkanie, wikt i opierunek.

Problem migracji osób inicjatywnych

Kolejne zdania wykazują, że dr hab. Szarfenberg jest zwolennikiem BDP ze względów ideologicznych, lub niemal religijnych. Dlatego, że „bierze wszystko na wiarę” – powstrzymuje się zaś od analizy racjonalnej. Powiada: [ze względu na wyższe opodatkowanie] „może część najbogatszych wyemigruje, przeniesie się etc.”. Nie, panie doktorze. Oni mogą zostać w kraju, nawet będzie im się to opłacało (zwłaszcza gdy nie wykażą dochodu – słuszne jest twierdzenie dr Szarfenberga, że wielu ludzi będzie się starało o nasze obywatelstwo), natomiast albo będą powstrzymywali się od inicjatywy produktywnej (w zamian, być może, podejmując ją za granicą), albo swoje nawet nie dochody, ale nawet przychody skrzętnie ukryją. To dzieje się już teraz; nie ma sensu być naiwnym i sądzić, że odsetek osób w Polsce zarabiających powyżej dochodu, od którego obowiązuje wyższa stawka podatku PIT, wynosi tylko 1,5%. Oczywiście jest tych osób dużo więcej, tyle że bogaci wiedzą co zrobić, by uniknąć opodatkowania. Ponownie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko odesłać do reinterpretacji Krzywej Laffera.

Problem inflacji

W dyskusji zwróciłem również uwagę na presję inflacyjną, która wynika z zagwarantowania BDP każdemu obywatelowi. Dr hab. Szarfenberg odpowiedział, że by jej przeciwdziałać, chciałby kontrolować płace, a w szczególności płacę minimalną, oraz waloryzować BDP tak, by zapewniał stale ten sam poziom zaspokojenia potrzeb niższego rzędu. Twierdzi on jednak, że „BDP oznaczać może zmniejszenie pozapłacowych kosztów pracy”. Dodał również, przeprowadzając swoistą dekonstrukcję problemu pieniądza fiducjarnego: „Pieniądz ma pokrycie, gdy za niego możemy coś kupić„. Pozwolę sobie sparafrazować, Panie Doktorze. Wiadro posiada zawartość, jeśli możemy je czymś zapełnić. Kobieta jest w ciąży, jeżeli jest płodna. Droga jest równa, jeżeli dziury da się zasypać. Pada deszcz, jeżeli na niebie są chmury.

Poza kontrolą płac, postulanci BDP są również zwolennikami kontroli cen jako przeciwdziałania hiperinflacji. Niestety, tu znowu pokazują oni, że nie odrobili zadania domowego z historii gospodarczej. Cały XX w. to poletko do analizowania tego problemu: wszędzie, gdzie wprowadzano jakiekolwiek kontrole cen, pojawiał się rynek równoległy, na którym ceny były rzecz jasna urealnione. Polska lat 80., Chile w latach 1970-1973, Wenezuela od 2004 r., Węgry czy Niemcy tuż po wojnie, Boliwia czy Nikaragua obecnie. A zatem, jakie kary przewidzieć należy dla „spekulantów”? Jakiego rodzaju kontrole trzeba wprowadzić, by utrzymywać ceny na niskim poziomie? I wreszcie: jak zachować odpowiedni poziom zaopatrzenia, jeżeli ceny oderwane byłyby od rzeczywistości ekonomicznej?

Pan dr hab. Szarfenberg nie odniósł się do mojej tezy o konieczności pozyskiwania finansowania za granicą. Przeciwnie, już w następnym akapicie postawił rewolucyjną tezę. Twierdzi on mianowicie, że dodruk pieniądza bez pokrycia może nie zwiększać inflacji, podając jako przykład Stany Zjednoczone w ostatnich latach. Twierdzi on, że realny, materialny dodruk pieniądza, jest czym innym niż „dopisywanie co miesiąc do kont elektronicznych określonej kwoty”. Z szacunku dla tytułu naukowego dr hab. Szarfenberga nie odniosę się do tej bredni. Należy natomiast zauważyć inną kwestię – powodów, dla których w Stanach Zjednoczonych jeszcze nie ma hiperinflacji, należy poszukiwać gdzie indziej niż w obalaniu tezy o fatalnym działaniu emisji pieniądza bez pokrycia. Stany Zjednoczone to, pod względem gospodarczym, wyjątkowy przykład. Ten kraj nie tylko ma walutę, która jest walutą światową (i.e. stale można zaobserwować popyt na nią na całym świecie, oraz jeszcze do niedawna obserwowano „dolaryzację”, w szczególności w Ameryce Łacińskiej, przez co rzecz jasna relatywna wartość dolara utrzymywana jest na wysokim poziomie), ale w dodatku praktycznie nie posiada długu denominowanego w innej walucie niż ich własna. By więc spłacać dług, który jest ogromnym problemem, FED nie tylko nie musi, ale w dodatku nie może zdewaluować dolara względem innej waluty. Są też inne przyczyny: w dalszym ciągu utrzymuje się wysoki popyt na obligacje skarbowe USA, przez co można swobodnie je sprzedawać. Amerykanie i inni użytkownicy dolara oszczędzają właśnie w tej walucie, dzięki czemu popyt na nią nie spada, możliwości absorpcyjne gospodarki amerykańskiej nie są przekroczone, zaś cena waluty nie spada tak szybko, jak działoby się to przy pieniądzu regionalnym.

Jak stwierdza dalej dr hab. Szarfenberg, podwyżka podatków „zmniejszy dodatkową podaż pieniądza”. A zatem, jego zdaniem, inflacja nie wystąpi również dlatego, że pieniądza na rynku będzie mniej, a nie więcej. Można z tego wysnuć również wniosek, że jego zdaniem obecnie jest pieniądza za dużo. Bardzo słuszna obserwacja, tyle że rozwiązanie wzięte zupełnie z sufitu. Jak bowiem podaż pieniądza miałaby się zmniejszyć, jeżeli zwiększone opodatkowanie w zdecydowanej większości stałoby się udziałem najbogatszych, a najbiedniejsi otrzymaliby dodatkowe środki? Że pozwolę sobie zadać retoryczne pytanie: kto wszystkie swoje pieniądze wydaje na konsumpcję, a kto odkłada część w formie oszczędności, a w konsekwencji inwestuje? Kto część swojej konsumpcji realizuje w innych krajach, tym samym wyprowadzając pieniądze z Polski za granicę? Innymi słowy: czyje pieniądze zostają w całości na naszym rynku, a czyje wypływają poza niego? Czy jeśli zabierzemy pieniądze tym, którzy wydają mniejszy ich procent na konsumpcję, i damy tym, którzy konsumują całość dochodu, zagregowana podaż pieniądza w gospodarce spadnie?

„Gdyby głównym instrumentem uczynić podatek VAT, to wówczas z jego natury wynika, że ceny wzrosną już tylko z powodu jego podwyższenia”, stawia kolejne monumentalne stwierdzenie dr hab. Szarfenberg. Na jakiej planecie obowiązuje taka teoria ekonomii? Zastanawiam się również, jakie podstawy naukowe ma inne stwierdzenie, tym razem Rafała Szumnego, które brzmi: „Inflacja wynika z nadwyżki pieniądza, natomiast obecnie istnienie ogromna nadwyżka produkcji. Gdyby obecny system działał poprawnie a wartość pieniądza nie była sztucznie utrzymywana mielibyśmy hiper deflacje.” [pisownia oryginalna – przyp. aut.] Co z tego, że mamy „nadwyżkę produkcji”? Kogo obchodzą towary, które nie znajdują nabywców na rynku? Standardowe ekonomiczne działanie nie polega na tym, by produkować jak najwięcej, ale by produkować dokładnie tyle, ile jest się w stanie sprzedać. Dlaczego więc miałoby Was obchodzić, że ktoś produkuje więcej niż potrzeba, a zatem: tworzy koszty, czyli zarabia mniej, ergo: działa nieefektywnie? Ponadto zastanówmy się, jaka sytuacja jest gorsza: nadwyżka produkcji czy niedobór? Jeśli nie byłoby motywacji dla działania, co udowodniłem w punkcie poprzednim, to mielibyśmy na rynku nadwyżki, czy raczej niedobory? Jeśli mielibyśmy niedobory, to jak chcielibyście je zwalczyć bez reglamentacji? Bez nacjonalizacji produkcji? Bez zmuszania ludzi do pracy? Bez niewolnictwa? Co to jest „hiper deflacja”?

Kopnięte argumenty przeciwników

Niestety, artykuły przeciwników BDP również mają swoje wady. Jeden z takich artykułów, autorstwa pana mgr Łukasza Piechowiaka, głównego ekonomisty Bankier.pl, szczególnie „przypadł mi do gustu” („Czy się stoi czy się leży, tysiąc złotych się należy”, 13.11.2013). Ciekawostka zaczyna się już w drugim paragrafie, gdy mgr Piechowiak stwierdza, że „wypłacanie co miesiąc każdemu dorosłemu obywatelowi minimum 1 tys. kosztowałoby ok. 288 mld zł rocznie!”. Oczywiście ekonomista myli się, gdyż nie przeanalizował dostatecznie postulatów zwolenników BDP. Oni nie chcą wypłacać tej kwoty KAŻDEMU dorosłemu obywatelowi, tylko TAKIM obywatelom, którzy tego dochodu nie osiągną samodzielnie. A zatem pomijając wszelkie argumenty dotyczące braku motywacji do działania i pracy należy powiedzieć, że nie byłby to dochód dla każdego i gdyby był w wysokości 1000 PLN, jego wypłacenie byłoby sporo tańsze.

Słusznie stwierdza mgr Piechowiak, że jednym z efektów wprowadzenia BDP byłoby podwyższenie płac przez przedsiębiorców, ponieważ nie mogliby znaleźć pracowników za najniższe pensje (ze względu na brak motywacji do działania, jeśli za powstrzymanie się od niego dostanie się odpowiednią kwotę pieniądza). Podobnie słusznie zauważa, że na płace wydawaliby pieniądze przeznaczone dotąd m.in. na inwestycje. O czym pan mgr Piechowiak nie wspomina, wiele firm zredukowałoby przez to zatrudnienie, lub całkowicie zaprzestałoby działalności, ponieważ nie byłoby dla nich opłacalne produkować cokolwiek przy odpowiednio wyższym poziomie płac.

Mgr Piechowiak dodaje też, że BDP może mieć rację bytu w krajach, które czerpią wielkie dochody ze sprzedaży surowców. „Niestety, Polska to nie Norwegia” – stwierdza. Należy dodać jedną rzecz: na szczęście, Norwegia to nie Wenezuela. Tam dochody ze sprzedaży ropy naftowej przez ostatnie dziesięciolecie roztrwoniono na mnóstwo chybionych programów społecznych, przekornie dodajmy: ze swej natury mniej szkodliwych niż BDP. Oczywiście efekt jest daleki od zamierzonego, dodatkowo wielkie kwoty z rent naftowych zostały zdefraudowane i wywiezione poza kraj, a inflacja przekracza 30% rocznie (wobec kilku procent w krajach ościennych). „To wcale nie oznacza, że nie możemy zastanowić się nad tym w przyszłości” – konkluduje mgr Piechowiak. Boże broń.

Konkluzja

Zarówno dogłębna analiza założeń, jak i skutków wprowadzenia BDP, pokazuje niezwykle szerokie spektrum patologii z nim związanych. Można zrozumieć chęć upraszczania świata, oraz widzenia ekonomii w kategoriach zerojedynkowych przez osoby będące całkowitymi ignorantami w tej dziedzinie, jednak z pewnością nie można pozwolić im na realizację swoich pomysłów.

Abstrahując od szczegółowych rozwiązań i ich skutków, najważniejszą wadą lewicowców lub, jeszcze ogólniej mówiąc, ludzi „wrażliwych społecznie”, jest traktowanie gospodarki jako gry o sumie zerowej. Jeśli ktokolwiek zyskuje – mówią – ktoś inny musi stracić. W efekcie działalności produkcyjnej, czyli wytwarzania i dostarczania dóbr i usług konsumentom, ktoś osiąga korzyści. Musi dziać się to kosztem innych! Nic bardziej mylnego. Im większa konkurencja, im wyższa technologia i produktywność, tym na rynku jest więcej dóbr i usług, a ich cena dla końcowego nabywcy jest coraz niższa. Nie zapominajmy, że gospodarka działa dla każdego z nas: każdy z nas jest konsumentem. Działając na szkodę producentów, działamy również na szkodę ich odbiorców, ponieważ o ile gospodarka nie jest grą o sumie zerowej, to działa ona na zasadzie naczyń połączonych.

Nie dajmy się zwieść pozorom i nie bierzmy „na wiarę” zapewnień, że wypłacenie każdemu BDP może przynieść jakiekolwiek pozytywne skutki. Pamiętajmy, by poza założeniami, widzieć również implikacje praktyczne działań w ramach polityki gospodarczej państwa.

Piotr Zapałowicz-  doktorant Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Autor monografii „Wolny rynek a socjalizm XXI w. Porównanie polityki gospodarczej Augusto Pinocheta w Chile i Hugo Cháveza w Wenezueli”, która ukazała się w 2013 r. Wpis gościnny.