Skip to main content
BlogEkonomia

Bezwarunkowy (do)chód w kierunku katastrofy – cz. II

By 30 grudnia 2013Brak komentarzy

Dwa tygodnie temu wyjaśniliśmy sobie na czym polega i jak działa Bezwarunkowy Dochód Podstawowy. Dziś spróbuję zmierzyć się z jego praktycznymi skutkami.

Link do pierwszej części tekstu: https://www.sapere-aude.org.pl/bezwarunkowy-dochod-w-kierunku-katastrofy-cz-i/#more-1473

Praktyczne oraz psychologiczne implikacje BDP dla obywateli

Gwoli nieco klarowniejszych rozważań nad skutkami BDP dla obywateli Polski przyjmijmy jego wysokość na poziomie 2000 PLN. Pieniądze wypłacane byłyby tylko osobom dorosłym (od 18 roku życia) i takim, które nie osiągają dochodów przewyższających jego kwotę, tylko do jej wysokości. Jest to podwójne zaprzeczenie założenia, które znajduje się w samej tylko nazwie BDP – a mianowicie, jego bezwarunkowości. Jeśli jest on bowiem bezwarunkowy, to w takim razie powinni go dostawać wszyscy, niezależnie od tego, kim są. Ryszard Kalisz zarabiający dziesiątki tysięcy złotych miesięcznie również powinien go dostawać, podobnie jak każdy przedsiębiorca, nawet ci z pierwszej setki „Forbesa”. Niech będzie – załóżmy, że jest pewna logika w cenzusie majątkowym. Ale w takim razie skąd 18 lat jako cenzus wieku do pobierania BDP? Czy osoba w wieku 16 lat, której obecnie nie stać na powstrzymanie się od pracy zarobkowej i jednoczesne kontynuowanie nauki na sensownym poziomie, jest w jakikolwiek sposób gorsza od takiej, która w wieku 18 lat przygotowuje się do matury w dobrym liceum, ponieważ jej rodziców stać na posłanie dziecka do szkoły bez oczekiwania od niego dołożenia swoich groszy do rodzinnych funduszy? Czy osoba w wieku 17 lat i 9 miesięcy, która uczy się w technikum, ma mniejsze prawo do otrzymywania dochodu gwarantującego przeżycie niż taka, która w wieku 18 lat i 3 miesiące zrezygnowała z dalszej nauki i wybrała życie w squocie?

Co w przypadku osób zarabiających, w sposób legalny i opodatkowany, kwotę przewyższającą 2000 PLN? Od pieniędzy, które zarobią ponad to, musiałyby oczywiście zapłacić podatek. Opodatkowanie musiałoby się zwiększyć (o implikacjach dla gospodarki będzie mowa dalej), ale załóżmy, że całość bezpośredniego podatku zapłaconego od takiej kwoty wyniosłaby 25%. A zatem ktoś pracujący na pełny etat i zarabiający w związku z tym 2500 PLN brutto, płaciłby 125 PLN podatku i w kieszeni zostawałoby mu 2375 PLN (nie bierzemy pod uwagę ZUSu, ponieważ – jak twierdzą zwolennicy BDP – inne elementy polityki społecznej zostałyby zlikwidowane). Jednocześnie będzie on obserwował, że inni – nie pracujący tak ciężko jak on – mają 2000 PLN gwarantowanego dochodu miesięcznie. Jest to czynnik skrajnie demotywujący. Co za tym idzie, każdy będzie się starał mieć dochody PONIŻEJ ustalonego maksimum, a im bliżej zera, tym lepiej. Każdy uzyskujący rejestrowane dochody powyżej 2000 PLN uważany byłby w społeczeństwie w najlepszym razie za filantropa, a w najgorszym po prostu za frajera.

Druga grupa osób to takie, które nie rejestrują swoich dochodów i dotąd albo nie pobierały żadnego rodzaju zasiłków, albo nielegalnie pobierały zasiłek dla bezrobotnych czy rentę. Jeśli taka osoba, z nielegalnych źródeł (niekoniecznie czarnorynkowych, tj. prostytucja czy przemyt, ale również z szarej strefy, czyli np. usługi świadczone „bez rachunku”) osiąga wynagrodzenie na poziomie np. 2500 PLN, będzie miała tak czy owak prawo do BDP na poziomie 2000 PLN. Będzie więc miała miesięcznie łącznie 4500 PLN do dyspozycji. Znowu mamy do czynienia z sytuacją nie tylko demotywującą, ale w dodatku demoralizującą – nagle okaże się, że od legalnej pracy bardziej opłacalne jest pozostawanie w szarej/czarnej strefie, bo wówczas można osiągać dużo wyższe dochody!

Trzecia grupa osób to takie, które osiągają dochody poniżej ustalonego pułapu. Nie zamierzam ich grupowo oceniać; wielu rzeczywiście nie może znaleźć dobrze płatnej pracy, jest długotrwale bezrobotnymi, niepełnosprawnymi. Sporo osób z tej grupy to jednakże mogą być tacy, którzy przejściowo uzyskują tak niskie dochody, są „na dorobku” (studiujący, stażyści, bezrobotni frykcyjni) oraz tacy, którzy z własnej woli uzyskują tak niskie dochody (wymienieni już wcześniej). Załóżmy więc, że ktoś pracuje 30 godzin w tygodniu i za swoją pracę uzyskuje wynagrodzenie w wysokości 1800 PLN. W systemie BDP miałby prawo do 200 PLN zapomogi. Załóżmy, że mógłby on pracować 40 godzin w tygodniu i za swoją pracę otrzymywać wynagrodzenie na poziomie 2400 PLN; wówczas jednak nie tylko nie miałby prawa do zapomogi, ale w dodatku od 400 PLN płaciłby 25% podatku, więc realnie zarabiałby 2300 PLN. Wartość dodatkowych 10 godzin pracy jest przez niego jednostkowo wyceniana na 6,67 PLN, choć pierwsze 30 godzin jest warte 14,81 PLN każda. Skąd miałby więc motywację, by pracować więcej? Jeśli pracując 10 godzin w tygodniu zarabiałby 500 zł i dostawał 1500 zł zapomogi, czyli: każda godzina jego pracy warta byłaby 44,44 zł, to po co miałby pracować np. 20 godzin w tygodniu i zarabiać 1000 zł oraz dostawać 1000 zł zapomogi? Przecież wtedy jego godzina pracy jest warta 22,22 zł. Gdzie jest motywacja do działania?

Makroekonomiczne implikacje BDP

Nie chcąc się pastwić nad postulantami BDP, jedną rzecz chciałbym nadmienić. „Liberałowie nie rozumieją gospodarki liberalnej” – ocenił red. Lewandowski. Następnie utworzył własną teorię „luki popytowej”, zgodnie z którą różnica pomiędzy Produktem Krajowym Brutto a płacami to „przepaść” powodująca „rosnące problemy”. Czymże jednak jest PKB? To nie są wyłącznie dobra i usługi, które są do dyspozycji społeczeństwa. Jest to suma wszystkich dóbr i usług wyprodukowanych w gospodarce w danym okresie i zawiera w sobie, rzecz jasna, dobra wyprodukowane na eksport. Nie zawiera w sobie dóbr importowanych. A zatem rzecz jasna taka „luka” jest kompletnym dyrdymałem, którym nie należy się zajmować (jest to rozważanie na podobnej zasadzie, jak następujące: wykorzystuję dwa kilo gruszek do produkcji dżemu gruszkowego. Mam w spiżarni trzy kilo jabłek. Jak zrobić, by pozostający kilogram jabłek wykorzystać do produkcji dżemu gruszkowego?). Należy jednak zauważyć jedną ważną implikację z obserwowania tego rodzaju „luki”. Można ją bowiem likwidować tylko na dwa sposoby: podwyższając płace lub obniżając PKB. Postulanci BDP wybierają, niestety, rozwiązanie drugie. Jak zobaczymy za dwa akapity, PKB niewątpliwie zostałby wyraźnie obniżony w wyniku działania systemu dochodu gwarantowanego.

Spróbujmy zająć się presją inflacyjną. Oczywiście; niektórzy ze zwolenników BDP próbują bronić się przed tym, zakładając wypłatę jedynie dla osób dorosłych oraz wycofanie się państwa ze wszystkich innych świadczeń pieniężnych. Jednak pamiętajmy o tym, co było opisane w poprzednich akapitach: w przypadku wprowadzenia BDP czekają nas nadużycia systemu na ogromną skalę, wynikające z niczego innego, jak z uniwersalności tego świadczenia. Ponieważ jedynym warunkiem do jego otrzymania byłoby nieuzyskiwanie odpowiednio wysokiego dochodu, byłoby niezwykle łatwo „oszukać system” i niewątpliwie wiele osób z takiej możliwości by skorzystało. Nie ma sensu czarować rzeczywistości i twierdzić, że całe społeczeństwo to krystalicznie czyste osoby, mające na uwadze dobro wspólne i bezpieczeństwo współobywateli. Wręcz przeciwnie; może jest to dla niektórych rewolucyjne podejście, ale ludzie dążą wyłącznie do własnych, partykularnych interesów, choć rozumianych różnie. Dla wielu z nich własny interes to nic innego jak korzystanie z owoców pracy innych bez własnego zaangażowania. Tak więc owszem, nagle na rynku musiałoby pojawić się mnóstwo pieniądza, co spowodowałoby obniżenie jego wartości.

Co niewątpliwie wynika z poprzednich akapitów kolejnym problemem, który niewątpliwie stałby się udziałem kraju wprowadzającego BDP, jest produktywność gospodarki (mierzona m.in. przez PKB, stąd parabola od rozważań dwa akapity temu). Nie da się ukryć, że bodźcem do produkowania, czy szerzej do pracy polegającej na zwiększaniu wartości dodanej w gospodarce jest motywacja do działania. Jeśli takiego bodźca brakuje, ponieważ można uzyskać dochód niezależnie od swojego wkładu w jego wytworzenie, w gospodarce byłoby mniej dóbr i usług. Co za tym idzie i o czym pisałem już wcześniej, ich cena byłaby wyższa (prosta, arytmetyczna zależność: wartość każdego dobra lub usługi zależy od ich stopnia rzadkości), co skutkowałoby obniżeniem popytu na nie. Są jednak takie dobra i usługi, na które popyt jest nieelastyczny – głównie są to dobra niskiego rzędu, nazywane inaczej dobrami (usługami) podstawowymi. A zatem na rynku pojawiłyby się niedobory. Postulanci BDP zdają się nie zauważać tego problemu. Jaka byłaby implikacja praktyczna dla makroekonomicznej polityki państwa? Narzędzi nie ma wiele: kontrola cen, reglamentacja rzadkich dóbr/usług niskiego rzędu (tak dobrze znane nam „kartki”) oraz import interwencyjny. Ponieważ żadne z tych działań nie jest wystarczające do zaspokojenia podstawowych potrzeb społeczeństwa, pojawiłaby się konieczność ingerencji przez państwo w te segmenty rynku, które nieefektywnie reagowałyby na popyt większy niż podaż – innymi słowy, państwo musiałoby stosować środki przymusu, w celu wyprodukowania lub zdobycia tych dóbr lub usług, których brakuje. Czyż jednak przymus pracy/produkowania nie kłóci się z zasadniczą ideą BDP? Jak można zastosować tego rodzaju przymus bez metaforycznego lub materialnego pistoletu przy skroni przedsiębiorcy lub pracownika?

Mówiliśmy sobie w poprzednim segmencie o tym, że wprowadzenie BDP musiałoby łączyć się ze zwiększeniem opodatkowania, w szczególności dla osób zarabiających dobrze. Odpowiedzmy sobie na pytanie, jaki rodzaj podatku jest na tyle elastyczny, że jego podwyższenie spowodowałoby wystarczający  wzrost dochodów państwa na wypłacanie świadczeń? Na pewno nie są to żadnego rodzaju podatki bezpośrednie, których jest stosunkowo łatwo uniknąć. Już powiedzieliśmy sobie o tym, że w przypadku perspektywy otrzymywania BDP wiele osób zaczęłoby ukrywać swoje dochody, przenosić za granicę lub sztucznie zmniejszać; tak więc PIT nie jest efektywnym rozwiązaniem. Co do CIT, to jego uniknięcie nie stanowi szczególnego problemu, w szczególności dla przedsiębiorstw obracających wielkim kapitałem (wystarczy zyski przetransferować na taki rynek, na którym CIT jest relatywnie niski). A zatem rozwiązaniem jest podwyższanie podatków pośrednich. Niestety, akcyza również ma swoje granice. Ponieważ obciążone są nią np. paliwa, można spodziewać się, że stałyby się one przedmiotem przygranicznego przemytu na ogromną skalę. Ponadto pamiętajmy, że ceny paliw mają bardzo wydatny wpływ na produktywność gospodarki, nie można więc pozwolić sobie na to, by były zbyt drogie. Jeśli chodzi o alkohol lub papierosy, popyt na nie jest nieco bardziej elastyczny, jednak podwyższenie ich cen byłoby ogromnym ciosem dla budżetów najbiedniejszych i dla rodzimych przemysłów (nagle np. alkohole czy papierosy zagraniczne stałyby się konkurencyjne względem naszych, ponieważ relatywny udział podatku w cenie zmieniłby się na ich korzyść, tj. nie stałyby się tańsze od naszych produktów, ale różnica w cenie byłaby nominalnie mniejsza). Cóż więc pozostaje? Oczywiście: VAT. Postulanci BDP sami wspominają o tym podatku jako o sensownym źródle finansowania BDP. Nie zapominajmy o tym, że przedsiębiorcy nie są w żadnym stopniu obciążeni VATem; są jedynie jego płatnikami, odprowadzają podatek zapłacony przez konsumentów. Większość wpływów z tytułu VAT pochodzi z produktów i usług podstawowych, takich, jak artykuły spożywcze, produkty czy sprzęt gospodarstwa domowego, „małe usługi”. Podwyżka byłaby w większej części przeniesiona na najbiedniejszych; wszystkie badania wskazują na to, że to oni są najbardziej obciążeni podatkiem od towarów i usług. Czy o to chodzi w BDP?

Piotr Zapałowicz-  doktorant Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Autor monografii „Wolny rynek a socjalizm XXI w. Porównanie polityki gospodarczej Augusto Pinocheta w Chile i Hugo Cháveza w Wenezueli”, która ukazała się w 2013 r. Wpis gościnny.