Miłosz Węgrzyn
W kwietniu przyszłego roku Węgry czekają istotne z punktu widzenia systemu partyjnego wybory parlamentarne. Ich rezultat przesądzi bądź o utrzymaniu dominującej pozycji przez koalicję Fidesz-KDNP, bądź o odrodzeniu się partii lewicowych i powrocie do dwublokowego wzorca rywalizacji.
Stając na czele rządu po wyborach w 2010 roku, Viktor Orbán musiał zmierzyć się z nieprzyjemną spuścizną rządów Węgierskiej Partii Socjalistycznej (MSZP), w postaci poważnej zapaści sektora finansów publicznych. Gruntowna przebudowa państwa, poprzez uchwalenie nowej konstytucji i dziesiątek najprzeróżniejszych ustaw, przyniosła pod względem poprawy sytuacji ekonomicznej połowiczne skutki. Wprawdzie w ciągu trzech lat udało się zredukować dług publiczny z 85 do 76,8% PKB, stabilizując przy tym poziom deficytu budżetowego poniżej 3% PKB, jednak wskaźniki wzrostu gospodarczego nie wyglądają już tak obiecująco – PKB w czwartym kwartale 2012 roku spadł aż o 2,7%, porównując do analogicznego okresu rok wcześniej. Nie przeszkodziło to Orbánowi snuć odważnych wizji o uplasowaniu się Węgier – w przeciągu 20 lat – w gronie trzydziestu najlepszych gospodarek na świecie i przekroczeniu średniej unijnej w poziomie życia mieszkańców, wygłoszonych podczas swojego corocznego wystąpienia programowego w lutym 2013 roku.
Wojna z „lichwiarską międzynarodówką”
We wspomnianym przemówieniu lider Fideszu ocenił politykę rządu jako pozwalającą uniknąć podporządkowania państwa „zagranicznym grupom interesów”. Można było więc przypuszczać, że w ślad za słowami pójdą niebawem demonstracyjne działania, skierowane w stronę instytucji finansowych, w tym zwłaszcza Międzynarodowego Funduszu Walutowego, stanowiące swoistą kontynuację nałożonych w 2010 roku podatków bankowych.
Na początku sierpnia Węgry poinformowały o przedterminowej spłacie ostatniej transzy długu, zaciągniętego w MFW przez gabinet Ferenca Gyurcsány’ego w 2008 roku. Spłata została poprzedzona listem prezesa banku centralnego Gyoergy Matolcsy’ego do Christine Lagarde, szefowej Funduszu, w którym oprócz kurtuazyjnych zwrotów o nieocenionej pomocy, pojawiła się zapowiedź zamknięcia przedstawicielstwa MFW w Budapeszcie. Orbánowi na takim kroku zależało szczególnie – tuż po zaprzysiężeniu na premiera wielokrotnie wspominał o dążeniu do przywrócenia „suwerenności gospodarczej”. Rozliczenie się ze zobowiązań ponad pół roku przed terminem i „pogonienie” pracowników Funduszu miało wywołać w wyborcach przekonanie o przełomowym momencie w realizacji tej obietnicy, który pod względem symboliki – przy zachowaniu odpowiednich proporcji, prezentowano niczym wyjście wojsk radzieckich z kraju w okresie transformacji.
Potwierdzenie, że Orbán nie żartuje w kwestii konfrontacji z korporacjami i światową finansjerą, należy znaleźć wcześniej, a mianowicie w styczniowym rozporządzeniu obniżającym administracyjnie opłaty za gaz, prąd i wodę dla gospodarstw domowych o 10%. Uzasadnienie dla tej decyzji stanowił raport doradców ekonomicznych Fideszu, którego zasadniczą tezę można sprowadzić do zdania: Zachodnie koncerny korzystają ze swej monopolistycznej pozycji w sektorze usług komunalnych, drastycznie zawyżając ceny usług. Mimo orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego o niezgodności wspomnianej regulacji z ustawą zasadniczą (Orbán określił je jako „skandaliczne”), rząd skutecznie zagrał koncernom na nosie. Korzystając z parlamentarnej większości ponad 2/3 mandatów, bez problemu… dokonał zmiany konstytucji odnośnie kwestionowanych przepisów. Co więcej, premier pozbawił „adwersarzy” złudzeń swoim wystąpieniem z 9 września, podczas pierwszego po wakacjach posiedzenia parlamentu: – Banki i duże przedsiębiorstwa korzystające na Węgrzech z pozycji monopolisty muszą się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Kiedyś miały silną pozycję i rządy socjalistyczne kłaniały się przed ich potęgą, ale teraz to my jesteśmy ci silniejsi. To one muszą się dostosować do Węgrów, a nie na odwrót – powiedział z całą stanowczością Orbán.
Bruksela uczy Budapeszt demokracji
– W Unii Europejskiej decyzje podejmują głównie ludzie, którzy w swojej wizji Europy zakładają, że jej przyszłość nie powinna opierać się na religii, że społeczeństwo powinno być bardziej świeckie, niż jest dziś. Zamiast silnego poczucia tożsamości narodowej przyszłość Europy powinna, ich zdaniem, skupiać się na takim „superponadnarodowym czymś”. Życie, tak jak my je rozumiemy, którego podstawą jest rodzina, w ich opinii powinno się opierać na różnych typach rodzin – Viktor Orbán, wypowiadając te słowa 6 marca podczas spotkania na Uniwersytecie Warszawskim, spodziewał się zapewne, że niedługo stoczy na forum unijnym batalię o obronę regulacji prawnych, w założeniu realizujących wyznawane przez niego wartości.
To właśnie w marcu związany z Fideszem prezydent János Áder podpisał czwartą z kolei nowelizację konstytucji, obejmującą blisko 50 przepisów. Ilość i częstotliwość zmian zaiste zastanawiająca, zważywszy na wskazaną wyżej większość w parlamencie. Jednak nie to było głównym przedmiotem obiekcji ze strony Komisji Europejskiej – za niezgodne z zasadami unijnymi uznała ona m.in. zapisy dotyczące zakazu prowadzenia kampanii wyborczej w mediach prywatnych, możliwości nakładania nowych podatków z racji „nieoczekiwanych zobowiązań płatniczych” (takich jak kary nałożone przez Trybunał Sprawiedliwości UE), uznawania przez parlament kościołów i związków wyznaniowych, ograniczenia kompetencji Trybunału Konstytucyjnego, jak również konieczność „odpracowania” przez studentów w kraju – pod sankcją pokrycia połowy kosztów nauki – okresu równego liczbie lat studiów mnożonej razy dwa.
Zarzuty unijnych urzędników Orbán odpierał kontrzarzutami o stosowanie podwójnych standardów, przywołując przykłady braku zdecydowanej reakcji Unii na „taśmy prawdy” dotyczące kłamstw rządu Gyurcsány’ego, czy zezwolenie Hiszpanii na zwiększony deficyt, przy jednoczesnym utrzymaniu rygorystycznej procedury jego obniżenia w stosunku do Węgier. Pierwsze wystąpienie szefa Fideszu na forum Parlamentu Europejskiego w tej sprawie przypadło 15 marca, w dniu święta narodowego z okazji rozpoczęcia węgierskiej Wiosny Ludów, co zręcznie wykorzystał w znaczeniu symbolicznym, wpinając w klapę marynarki trójkolorowy kotylion i przedstawiając się jako kontynuator walki o wolność z 1848 roku. Ostatecznie zdało się to na niewiele – dzięki poparciu 370 europosłów, 2. lipca został przyjęty tzw. raport Tavaresa (od nazwiska europosła z frakcji Zielonych), zawierający szereg zaleceń zmiany wprowadzonych zapisów konstytucyjnych, pod groźbą zainicjowania procedury z artykułu 7. Traktatu o UE, na podstawie której poważne i stałe naruszenie wartości demokratycznych z artykułu 2. Traktatu może skutkować sankcją zawieszenia prawa głosu w Radzie UE.
Pomimo życzliwego wsparcia ze strony wielu europarlamentarzystów (przeciw raportowi było 249, wstrzymało się 82), w tym zwłaszcza z Polski, gabinet Orbána ugiął się pod naciskiem Brukseli, przygotowując kolejny pakiet poprawek do konstytucji, derogujący znaczną część pakietu z marca. Uchwalona 16 września przez węgierski parlament nowelizacja nie usatysfakcjonowała wszystkich – przedstawiciele organizacji Human Rights Watch opublikowali komunikat w którym wyrażają zdanie, że nowe poprawki „podtrzymują zapisy podważające państwo prawa i osłabiające ochronę praw człowieka” i nie zamkną one międzynarodowej dyskusji w tej kwestii. Trudno jednak przypuszczać, że powyższe sformułowanie, porównywalne pod względem retoryki do wypowiedzi w tej sprawie polityków z kręgów lewicowo-liberalnych, zrobiło na Orbánie jakiekolwiek wrażenie.
Kampania wyborcza ruszyła?
Na siedem miesięcy przed wyborami parlamentarnymi sytuacja polityczna na Węgrzech nie jest tak klarowna jak przed czterema laty. Wówczas sondaże dawały Fideszowi zdecydowane zwycięstwo i szansę na większość konstytucyjną w parlamencie, co potwierdziło się podczas głosowania. Teraz przewaga nad drugą MSZP oscyluje wokół 10%, a o rozstrzygnięciu w elekcji 2014 zadecyduje pokaźna, licząca 43% grupa wyborców niezdecydowanych. Dlatego też Orbán chwyta się tak chętnie rozwiązań o znamionach populizmu, jak choćby obniżenie obciążeń dla osób, które zaciągnęły kredyt w walutach obcych (szczególne frankach szwajcarskich). Premier skutecznie zabezpieczył się również na wypadek wyborczej klęski, obsadzając ludzi związanych z partią na stanowiskach kierowniczych w urzędach państwowych na długie kadencje, trwające nawet do 9 lat.
Pytanie, jak w tej sytuacji zachowa się lewica, która póki co ma poważne kłopoty z konsolidacją. MSZP pod kierunkiem Attily Mesterházy’ego i utworzone przez byłego premiera Gordona Bajnaia ugrupowanie Razem 2014 zamierzają startować w wyborach osobno, aczkolwiek pod koniec sierpnia podpisały porozumienie odnośnie podziału kandydatów w okręgach jednomandatowych i wzajemnego wsparcia w przyszłym parlamencie. Co więcej, Orbán wytrąca obu konkurentom argumenty z rąk, realizując wiele haseł łechtających lewicowy elektorat. Swego czasu doprowadziło to do absurdalnego protestu, zorganizowanego przez związany z MSZP Demokratyczny Związek Pedagogów, przeciwko wprowadzonej przez rząd Fideszu… podwyżce pensji dla nauczycieli.