Skip to main content
BlogPolityka

W imię wrażliwości

By 21 sierpnia 201321 września, 2020Brak komentarzy

Michał Tkaczyszyn

Rok 2013 będzie można bez wątpienia nazwać za kilka miesięcy rokiem profesora Zygmunta Baumana. Co prawda okrągłą, siedemdziesiątą rocznicę powołania do życia Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, organizacji, w której młody naukowiec stawiał swoje pierwsze, jakże stanowcze kroki w karierze zawodowej, będziemy wspólnie obchodzić dopiero za dwa lata, ale już dziś widać po liczbie medali wieszanych na jego szyi, że ciężko będzie znaleźć większy autorytet moralny ostatniego czasu. Kilka dni temu usłyszeliśmy, że rektor Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, Jego Magnificencja Robert Kwaśnica, wraz z władzami uczelni przeforsował pomysł nadania Zygmuntowi Baumanowi tytułu doktora honoris causa. Tłumaczył, że „po fazie testowej” komunizmu i „obnażeniu jego fałszu, znalazł się on w gronie pierwszych krytyków tej ideologii.” Trudno oponować. Jako oficer KBW i agent stalinowskiej Informacji Wojskowej, Bauman „natestował” się komunizmu aż miło.

Obchody Narodowego Święta Niepodległości w 2011 roku stały się dla silnego wtedy, jak nigdy Donalda Tuska świadectwem tego, że akcentujące coraz głośniej swoją obecność w przestrzeni publicznej środowisko narodowe, może być w przeszłości kartą, którą warto grać. Prawie dwa lata po tamtych wydarzeniach, gdy specjaliści od ocieplania wizerunku Jarosława Kaczyńskiego pracują wreszcie tak, jak należy, on sam usunął w cień Antoniego Macierewicza, wpadł na pomysł „zatrudniania Polaków narodowo” i nie wygląda już tak strasznie, wizerunek męża stanu broniącego kraj przed zalewem brunatnej fali, jest dziś dla premiera ostatnią szansą na uratowanie władzy.

Z racji tego, że nic tak nie jednoczy, jak wspólny wróg, cały obóz medialny związany z Tuskiem dwoi się i troi w ostatnich miesiącach, kreując nowe, zagrażające demokracji środowisko. Po czerwcowych wydarzeniach na Uniwersytecie Wrocławskim nie było chyba lewicowo zorientowanego dziennikarza i naukowca, który nie napisałby manifestu do „nie-brunatnej” Polski. Jacek Żakowski, nim w każdym polskim powiecie zorganizował spotkanie dotyczące zagrożenia faszyzmem, stalinowską przeszłość profesora Baumana usprawiedliwił jego młodym wiekiem, wiążącym się z chłonnością wszystkiego, co oferowała powojenna rzeczywistość. Wiesław Dębski zrzucił natomiast wszystko na karb przekonania jednego z największych myślicieli współczesności co do słuszności komunistycznych idei. O ile mnie pamięć nie myli, wśród demonstrantów blokujących rozpoczęcie czerwcowego wykładu, nie było ani ludzi starych, ani tym bardziej tych wątpiących w słuszność swojego postępowania. Wnioskuję zatem, że zamiast procesów sądowych należy im się usprawiedliwienie i przeprosiny.

Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego został utworzony w celu tropienia polskiego podziemia niepodległościowego. Jeżeli za to, co robił, Zygmunt Bauman został odznaczony Krzyżem Walecznych, a kilkuletnią służbę w tej wzorowanej na NKWD organizacji kończył ze stopniem majora, to kolejne wnioski nasuwają się same.

Medialny szum trwa dalej. Jednego dnia słyszymy, że profesor, z racji swojej troski o dobro wrocławian, nagrody podobno odbierać nie zamierza, drugiego faszyści tryumfują, a kolejnego poruszeni naukowcy z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej piszą do Baumana poruszający list, informując o końcu demokracji i upadku wolności, przygniecionych antysemityzmem (koniecznie polskim) i neonazizmem. W międzyczasie kibice biją Meksykanów, a Donald Tusk mimo wszystko liczy na Angelę Merkel.

Profesor Bauman mimo wszystko będzie jeszcze wiele razy ściągał na swoje wykłady tłumy ludzi i odbierze niejedną nagrodę z racji własnego dorobku naukowego oraz socjaldemokratycznej wrażliwości społecznej. Tej samej wrażliwości, która kiedyś kazała mu wstąpić do Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.