Skip to main content
BlogPolityka

O dostępie do broni słów kilka

By 15 grudnia 2012Brak komentarzy

 Miłosz Węgrzyn

Po masakrze w szkole podstawowej w Newtown, media głównego nurtu zdominowały głosy kwestionujące prawo powszechnego dostępu do broni palnej. Nikt nie ośmielił się wspomnieć, że w stanie Connecticut obowiązują surowe restrykcje co do możliwości posiadania broni w miejscach publicznych, stąd wokół Adama Lanzy nie znalazła się osoba, która byłaby w stanie go powstrzymać przed zastrzeleniem 27 osób. Nikt również nie przywołał kompleksowych badań Johna Lotta i Davida Mustarda, o których wspomniał w swoim artykule w „Najwyższym Czasie” Paweł Lepkowski, wskazujących, „że wskaźnik przestępczości wykazuje wartość o 55 proc. niższą w stanach, które zniosły ograniczenia dostępu do zakupu broni palnej, niż w stanach utrzymujących takie restrykcje”. Ale w sumie taka dysproporcja w tej debacie nie powinna dziwić – argumentacja przeciwników wolności oparta jest nie na empirycznie potwierdzonych faktach, lecz na graniu emocjami opinii publicznej, czemu wczorajsza tragedia służy idealnie.

Niestety, przy braku przebijającego się do społecznej świadomości sprzeciwu, argumentacja rozmaitych „ekspertów” przybiera coraz bardziej absurdalne formy. Posunęli się oni w swej krytyce nawet do bagatelizowania treści II Poprawki do Konstytucji USA („Dobrze zorganizowana milicja jest niezbędna dla bezpieczeństwa wolnego państwa; prawo ludzi do posiadania i noszenia broni nie może być naruszone”), twierdząc, że w dzisiejszych czasach jest ona anachronizmem, a policja i wojsko w wystarczającym stopniu ochronią nas przed bandytami. Tymczasem kluczowym powodem pojawienia się tej poprawki, jak pisze Ron Paul w swojej książce „Wolność pod ostrzałem”, „…była chęć zabezpieczenia ludzi przed niewłaściwym i bezprawnym wykorzystywaniem potęgi rządu, a więc czymś, czego sami bojownicy o niepodległość Stanów doświadczyli ze strony króla Jerzego. Innymi słowy, gdy zawiodą wszystkie inne sposoby obrony, ostatnią metodą ocalenia przed tyranią rządu może stać się groźba użycia przez obywatela broni w sytuacji, gdy jego podstawowe prawa są w oczywisty sposób przez państwo łamane, tak jak to miało miejsce w opresyjnym reżimie jaki narzucono Polsce, czy w samym Związku Sowieckim”. Krótko mówiąc, pozbawiając obywateli tego prawa, aparat państwa staje się wszechmocny i może z nami zrobić co chce.

W Polsce najlepszą – moim zdaniem – egzemplifikację poziomu dyskusji w kwestii dostępu do broni stanowi ł wyemitowany 30 stycznia 2009 roku w TVP1 program „Pryzmat”. Janusz Korwin-Mikke niczym samotny żagiel musiał odpierać ataki ze strony czterech adwersarzy (właściwie pięciu, doliczając tendencyjnego prowadzącego). Prym wśród nich wiódł Jerzy Dziewulski, były antyterrorysta i poseł SLD w latach 1991-2005, próbujący wmówić telewidzom, że tylko wojsko i policja posiadły tajemną wiedzę, jak odpowiedzialnie i z rozmysłem posługiwać się bronią. W sumie to miłe, że „polski James Bond” tak dba, bym nie stresował się widokiem broni w domu. A w razie potrzeby zaprosił bandytę na ciasteczka, żeby czymś go zająć do momentu przyjazdu ekipy w niebieskich mundurach…

Cóż, każdy kraj ma takiego Bonda, na jakiego zasługuje…