Skip to main content
Blog

Marsz Niepodległości oczami „Sapera”

By 19 listopada 2012Brak komentarzy

Stefan Zimny

Dnia 11 listopada w Warszawie odbył się Marsz Niepodległości, skupiający środowiska konserwatywne i narodowe. Jego organizatorami już od wielu lat są: Młodzież Wszechpolska, odwołująca się do tradycji przedwojennej Narodowej Demokracji, oraz Obóz Narodowo-Radykalny, który swoje początki również wywodzi z okresu II RP. Nie da się ukryć, że Marsz stał się miejscem, w którym dziesiątki tysięcy Polaków, w różnym wieku i z różnych grup społecznych, mogą wspólnie zamanifestować swoje patriotyczne uczucia. I to właśnie zdaje się być jego największą siłą. Pomimo tego, iż media głównego nurtu starają się skupić w swoich relacjach głównie na zamieszkach, które były krótkim epizodem podczas tego uduchowionego pochodu, nie może to zaburzyć głównej idei i celu, jaki przyświecał – moim zdaniem – każdemu uczestnikowi biorącemu w nim udział.

Kiedy zjawiłem się tego dnia w Warszawie, pierwszą rzeczą dającą się wyczuć była niesamowita atmosfera. Dookoła siebie dostrzegałem ludzi radosnych, choć nie zapominających o podniosłości święta narodowego. Biało-czerwone sztandary, proporce, flagi i naklejki przyozdabiały miasto oraz ludzi, którzy licznie zjechali się do stolicy. Duch patriotyzmu i wspólnoty narodowej wypełniał tego dnia centrum miasta. O godzinie 13 w Kościele Świętej Barbary rozpoczęła się msza święta. Początek Marszu planowany był na godzinę 15. W okolicach „godziny zero” tłumy wypełniały plac Defilad. Organizatorzy wygłaszali swoje przemówienia, z których godnym polecenia jest zdecydowanie to:.

 

Około godziny 15:15 Marsz ruszył. Nie zdążył nawet minąć ronda im. Romana Dmowskiego, gdyż na jego czele doszło do incydentu. Co konkretnie się stało? Nie wiem, i z pewnością prawdy już nigdy nie uda się ustalić. Czy była to prowokacja, czy po prostu burda wszczęta przez nielicznych chuliganów, ciężko powiedzieć. W każdym razie rozpoczęły się zamieszki. Zamaskowani uczestnicy toczyli bój z policją. W ruch poszły kostka brukowa, race, petardy i pięści. Policja odpowiedziała gazem łzawiącym oraz bronią gładkolufową, nie zważając na to, że w Marszu brały udział osoby starsze, kobiety i dzieci. W tłumie dało się dostrzec policjantów zamaskowanych na wzór bandytów, lecz nie wiadomo, czy byli prowokatorami, czy może w ten sposób starali się wmieszać w tłum i wyłapywać agresywniejsze jednostki. Po około pół godziny sytuacja została opanowana i pochód mógł być kontynuowany.

 

Wtedy właśnie po raz kolejny dał o sobie znać duch patriotyzmu. Myślę, że najlepiej odda to opis obrazka, który miałem okazję dojrzeć chwilę po zażegnaniu incydentu. Około 60-letnia kobieta, której oczy łzawiły podrażnione gazem pieprzowym, z biało-czerwoną flagą z ręku śpiewała „Mazurka Dąbrowskiego”. Chociaż sytuacja była napięta, a ona sama odniosła obrażenia, nie cofnęła się. Szła dalej nie zastraszona grozą wydarzeń, które miały miejsce chwilę temu. Nie obawiała się o siebie, dla niej ważniejsze było to, że mogła być tutaj dla Ojczyzny. Myślę, że podobne odczucia towarzyszyły wtedy wszystkim uczestnikom Marszu.

 

Chyba nie było nikogo, kto widząc starcia z policja wrócił do domu. Nikt przecież nie robił tego dla własnej wygody, czy jakichś osobistych korzyści. Każdy chciał tam być dla kraju. Pokazać wszystkim, jak wielka jest siła patriotyzmu w Polsce, jak bardzo ważna jest dla nas Ojczyzna, i ile jesteśmy w stanie dla niej zrobić. To właśnie jest najważniejszą lekcją, jaką można wynieść z Marszu Niepodległości. Tego rodzaju zdarzenia z pewnością nie mogłyby mieć miejsce podczas marszów socjalistów, „antyfaszystów”, jak również tego organizowanego przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Tym happeningom brak po prostu autentyczności. Nie są one niesione siłą jednoczącego ducha, która jest dla Marszu czynnikiem wyróżniającym, czyniąc go ewenementem w skali kraju, a myślę, że także i Europy.

 

Kolejnym urzekającym dowodem ducha patriotyzmu była reakcja na niemal całkowity brak flag, które powinny przyozdabiać w dniu Święta Niepodległości każdy polski dom. Tłum spontanicznie wznosił okrzyki: „Gdzie są flagi!?”, spoglądając na obserwujących Marsz z balkonów mieszkańców Warszawy, w których oknach próżno było szukać narodowych symboli. Znamienne, że na tym etapie pochodu, pomimo całkowitego braku obecności policjantów w zasięgu wzroku, tłum maszerował spokojnie, nie okazując agresji. Rytm krokom nadawały patriotyczne pieśni oraz wolnościowe hasła intonowane przez organizatorów, a z zapałem wykrzykiwane przez nieszczędzących sił uczestników. Duch marszu niósł się ulicami Warszawy, aż do ostatniego przystanku – pomnika Romana Dmowskiego. Końcowym etapem były przemówienia organizatorów na Warszawskiej Agrykoli. Ze sceny kierowane były podziękowania w stronę uczestników. Proklamowany został także Ruch Narodowy.

 

Było nas tam kilkadziesiąt tysięcy. Byliśmy zjednoczeni, dumni. Pokazaliśmy, jak wiele znaczy dla nas ten kraj. Daliśmy dowód, że jesteśmy siłą, której nie da się przemilczeć i zignorować, pomimo ustawicznych wysiłków mediów głównego nurtu. Mam nadzieję, że za rok będzie nas jeszcze więcej, a wartości które reprezentujemy zajmą wreszcie należne im miejsce w świadomości społeczeństwa. Niech ten marsz będzie jasnym sygnałem dla rządzących, że są w tym kraju ludzie, dla których dobro Ojczyzny stoi na pierwszym miejscu i nie dadzą się zaszczuć, przemilczeć ani ośmieszyć.